Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 17 grudnia 2013

Listopadowe zakupy kosmetyczne

Dziś, dla równowagi po ostatnich ubytkach w mojej kosmetyczce, pokaże Wam co mi przybyło w listopadzie. Niby niczego nie potrzebowałam, ale jednak się połakomiłam na kilka rzeczy. Grudzień też nie będzie lepszy, ale od stycznia planuję przyoszczędzić, bo przecież wszystko już mam :). Nie będzie już żadnych DDD ani 40% czy 30% rabatów, więc może jakoś się uda. Teraz wzięłam się na sposób i każdy zakup zapisuję sobie w notesiku, więc (mam nadzieję) niczego nie przeoczyłam.
Do SH w listopadzie nie było mi raczej po drodze, więc bliżej końca miesiąca może pokaże Wam tylko łowy grudniowe, choć tego też nie ma dużo. Ale do rzeczy...

Oto moje zakupy kosmetyczne:


- Mariza, podkład balansujący i lekki krem normalizujący = ok. 36 zł;
- Farmona, odżywka Jantar + Dabur, woda różana + szklany pilnik = 20,00 (wspólne zakupy na Allegro z wątku wizażowego);
- BeBeauty, żel pod prysznic + zestaw pod prysznic Biały Jeleń = 11 zł (korzystając z 30% rabatu);
- pasta cynkowa - 4 zł;
- Avon, maska Tajski Kwiat Lotosu - 5 zł (wyprzedaż ostatnich sztuk);
- Paese, matujący podkład mineralny - 11 zł (wspólne zakupy na Allegro z wątku wizażowego);
- Wibo, lakiery brokatowe 02 i 04 = ok. 9 zł (40% rabatu w Rossku).


Jak widzicie, wszystko to MEGA okazje, nie do przegapienia ;). A tak serio serio - Mariza to był mój plan jak tylko zobaczyłam promocję w katalogu, puder mineralny Paese skusił mnie po opisie swoich właściwości a Jantar i woda różana w takiej cenie musiały być moje, więc dla zokrąglenia rachunku wzięłam też pilnik, bo papierowy już prawie mi się rozsypał (lubelskie dziewczyny w wątku zakupowym na wizażu kuszą non stop;)). Dalej - promocja na żele w Biedrze tak mnie zachwyciła, że gdyby nie posiadany przeze mnie zapas tego typu produktów, to skończyłoby się gorzej, a tak wyszłam z absolutnym masthewem. Lakiery Wibo to wiadomo :), maseczkę TKL przypomniałam sobie wykorzystując w październiku ostatnią z próbek i ku uciesze, po paru dniach zobaczyłam ją w ofercie wyprzedażowej. No i od jakiegoś czasu chodziła za mną ta pasta cynkowa, ale się rozczarowałam... I teraz nie wiem czy próbować jeszcze z maścią czy już lepiej brać ichtiolową... 
Prawie wszystko (oprócz maseczki i żeli) jest już w użyciu i opinie powoli się kształtują.

Co wpadło Wam w oko? A może o czymś chciałybyście przeczytać jak najszybciej?

piątek, 13 grudnia 2013

Denko - listopad

Po czym poznać, że już wystarczająco długo zwlekamy z publikacją denka? Ano po tym, że puste pudełka siedzą sobie wygodnie w koszyczku a denka z nowego miesiąca nie mają się gdzie podziać... 
Znowu znalazłam się w jakimś dziwnym niedoczasie... I lepiej nie będzie, bo nadchodzący tydzień zapowiada się ciężko, więc boję się, że grudzień tego roku będzie moim najgorszym blogowym miesiącem :/. A tyle miałam planów...


Ale przechodząc do pierwszego punktu z mojej grudniowej listy, przed Wami mój koszyczek i denka





Twarz:


1. Elite-cosmetic, mleczko do demakijażu - wygrana w losowaniu spotkaniowym w Chełmie. Kiedy rok temu odkryłam micela z Biedronki, lubiane przeze mnie do tamtego momentu mleczka odeszły do lamusa... I nie planuję ich powrotu do moich rytuałów pielęgnacyjnych. Z tym było trochę dziwnie - najpierw prawie połamałam otwieranie, ale potem nauczyłam się obsługi, zapach raz przypominał mi delikatne brzoskwinie a raz zalatywało stęchlizną a działanie też jakoś mnie nie przekonało. Nie radził sobie zbytnio z demakijażem, chyba, że zużyłam naprawdę sporo wacików. Jestem na nie.

2. BeBeauty, płyn micelarny - chyba muszę pomyśleć o jakiejś notce na jego temat, ale czy ktoś go jeszcze nie zna?! ;) Nie pierwsze i z pewnością nie ostatnie opakowanie.

3. Eveline, nawilżający płyn micelarny - recenzja tutaj. Bardzo wygodne opakowanie a płyn też w porządku, dobrze sobie radził z demakijażem. Byłam zadowolona i może kiedyś wrócę do niego.

4. Orientana, maska-krem pod oczy z czereśni - recenzja tutaj. Była ok, ale jak dla mnie to za duże opakowanie. Ciężko było je wykończyć. Może skuszę się na jakąś mniejszą tubkę o innych właściwościach.

5. Orientana, maska-krem z aloesu - recenzja tutaj. I znowu maska gigant! Spisywała się całkiem dobrze, moja skóra wręcz ją spijała w oczach! Powrót może, ale też w mniejszym opakowaniu.




Dłonie/paznokcie:



6. Pat&Rub, balsam do rąk trawa cytrynowa i kokos - (musicie mi uwierzyć na słowo ;), recenzja tutaj. Świetny produkt i aż podskakuję do góry z radości, bo drugie opakowanie mam w zapasie :).

7. Eveline, odmładzający krem-maska do rąk - miała pojawić się recenzja, ale nie zdążyłam. Bardzo go polubiłam i za przepiękny cytrusowy zapach i za działanie, chociaż nie raz się uśmiechałam "pod wąsem" czytając obietnice producenta zawarte na tubce ;). Polecam i sama też bardzo chętnie do niego wrocę.

8. Wibo, eliksir z jedwabiem - to chyba moja pierwsza "mleczna" odżywka do paznokci i mimo tego, że nie działała cudów (tak jak odżywka diamentowa Eveline) to bardzo ją polubilam. Głównie za look końcowy, bo nieskromnie powiem, że moje opalone dłonie z dwiema/trzema warstwami odżywki na paznokciach prezentowały się bardzo ładnie. Przynajmniej ja się w tym zakochałam ;). Może wrócę, może nie.



Ciało:


9. Avon, masło do ciała oliwka i kwiat pomarańczy - sezon maślany oficjalnie rozpoczęłam jeszcze pod koniec października. W lecie nie wyobrażam sobie nawilżania skóry tak ciężkimi smarowidłami, ale jesień/zima to zupełnie inna bajka. Ciekawy, świeży, cytrusowy zapach (oliwki nie czuć praktycznie), przyjemnie twarda i zbita konsystencja oraz dogłębne nawilżanie ciała to to, co sprawiło, że byłam bardzo ukontentowana i wiem, że jeszcze nie raz masła z Avonu zagoszczą w mojej łazience. Tym razem mam ogromnę ochotę na powrót do masła z minerałami z MM ♥

10. Avon, mydło w płynie Oasis - zepsuł się dozownik, coś się zacina, więc muszę się pozbyć opakowania. Przyjemny zapach, działanie poprawne. Jestem na tak.

11. Avon, aksamitny eliksir do kąpieli Szampan i tajski kwiat lotosu - bardzo dłuuugo mi służył, bo stosowałam zgodnie z instrukcją czyli do kąpieli lałam te dwie mini-nakrętki eliksiru. I to wystarczało na stworzenie dużej ilości piany oraz cudownego zapachu w całej łazience. Piana dość szybko znikała, ale nie mam w zwyczaju zbyt długo "namakać" w wannie, więc mi to nie przeszkadzało. Nie ma już możliwości zakupu tego produktu, ale i tak bym się nie skusiła, bo jest tyle wspaniałych preparatów do kąpieli do wypróbowania, że muszę dać im szansę ;)



Zapachy:


12. Avon, woda perfumowana Little White Dress - to moja ulubiona wersja sukienek zapachowych ♥ Czerwona też mi wpadła w nos a ostatnio rozwąchuję się w złotej. Tylko z czarną coś mi nie po drodze. Chętnie wrócę jak zejdę trochę z ilości otwartych flaszek...



Włosy:


13. Joanna, odżywka do włosów z olejkiem arganowym - miałam cały zestaw i w tym momencie została już tylko maska. I potwierdziło się powiedzenie, że co się odwlecze to (u theMonique) uciecze, bo miała być recenzja całego zestawu i wiadomo... Nie mam o niej zdania, bo raz byłam zadowolona a raz nie a nie wiem czego było więcej.



Akcesoria:


14. Cleanic, chusteczki do higieny intymnej - fajne rozwiązanie na awaryjne sytuacje, ale w moim przypadku miałam problem, bo zanim je wykończyłam to zdążyły podeschnąć. U mnie sprawdziłoby się z połowę mniejsze opakowanie. Nie wiem czy je zakupię.
Zastanawiam się czy póki działa opakowanie, nie pakować tu sobie zwykłych chusteczek nawilżanych, których używam do czyszczenia butów, bo całe opakowanie (ok. 70 szt) ciężko nosić w torebce na co dzień a jednak są niezbędne, zwłaszcza przy takiej nijakiej pogodzie.

15. Cleanic, chusteczki oczyszczające do skóry z problemami - bardzo ładnie pachniały, tak trochę apteczno-chemicznie, ale było to dla mnie przyjemne. Bardzo dobrze oczyszczały twarz nawet z makijażu dzięki takiej gąbczastej strukturze i obecności wody micelarnej! W kwestii moich problemów skórnych rewolucji nie było, ale też nie zaszkodziły a cera po użyciu wydawała się być dużo bardziej miękka i gładsza. Nie podrażniały. Jestem pod wielkim wrażeniem i mam zamiar skusić się na zakup.

16. Cleanic, płatki kosmetyczne - do tej pory myślałam, że płatki to płatki, więc po co przepłacać? Ale te były inne! Wielkie, mega miękkie i grube - no cud! Przy codziennym demakijażu mogą być mało ekonomiczne, ale raz na jakiś czas dobrze sobie zrobić dobrze takim PŁATEM :) Kiedyś skuszę się na nie w promocji.

I generalnie, chciałabym Wam napisać, ze bardzo się cieszę, że miałam możliwość zapoznania się z produktami Cleanic za sprawą lubelskiego spotkania blogerek - sama z siebie raczej nie skusiłabym się na zakup, bo byłam jakoś dziwnie uprzedzona a okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Dzięki temu prezentowi odkryłam parę perełek (właśnie te chusteczki do skóry problemowej i płatki) i z pewnością i wielką chęcią do nich wrócę, bo to sama przyjemność. W moich zapasach mam jeszcze płatki i chusteczki peelingujące, ale o tym w przyszłości.

17. Carea, płatki kosmetyczne - teraz mam fioletowe.



Próbki, próbeczki:


Szukamy nowego podkładu...
1. Eveline, Magical Cover
2. Avon, Ideal flawless
3. Astor, Lift me up
4. L'oreal, True Match
w kolejności podobania się powinno być odwrotnie. Najbardziej przypadł mi do gustu właśnie L'oreal, choć na początku bardzo bałam się, że odcień będzie za ciemny. Zastanowiłabym się też nad Astorem, bo dwa pozostałe to nie to, czego szukam.


5. Sanoflore, krem na noc - nie lubię zapachu miodu, ale postanowiłam dopieścić swoją twarz. W tym przypadku była to jednak męczarnia i ledwo wykończyłam tę próbkę.
6. Sanoflore, odżywczy krem do skóry wrażliwej - tu już zapach był łagodniejszy i samo używanie przyjemniejsze.
7. Yves Rocher, woda perfumowana Evidence - dość wyrazisty, ale bardzo przyjemny zapach. Czuję go na tej karteczce do tej pory. Kiedyś można chyba było dostać w dobrej cenie pełnowymiarową flaszkę i w sumie żałuję, że się nie skusiłam w ciemno.
8. Avon, serum naprawcze - co by tu o nim jeszcze napisać? ;)



Wyrzutki:



1. Bingo Spa, maska do twarzy z olejem winogronowym - od 
początku nie podobał mi się ten zapach, więc po wyrobieniu sobie o niej opinii i opisaniu jej na blogu tutaj nigdy później do niej nie wróciłam a minął już prawie rok. Zapach teraz jest jeszcze gorszy a fajnych, pustych opakowań nigdy za dużo ;).
2. Nantes, krem pod oczy - przeterminował się biedaczek.
3. Choisee, czekoladowa maseczka do twarzy - nieszczęsne zamówienie siostry sprzed roku i maseczka podzielona na 2 pojemniczki bez żadnej etykiety i informacji o sposobie używania, składzie itp. Żadna z nas jej nie użyła, bo się bałyśmy, ale trzeba przyznać, że pachnie ładnie.
4. Jakaś kredka Deluxe - mam ją z wymiany ciuchowej i nigdy nie użyłam, bo się bałam. Po decyzji o wyrzuceniu jej w końcu do kosza wymazałam cała na kartce - ale to było fajne! :D




A jak u Was w tym miesiącu? Zrobiłyście trochę miejsca nowym kosmetykom?

wtorek, 26 listopada 2013

Odżywczy scrub do rąk i stóp z masłem shea, Avon

Notka tworzy się od piątku i już po raz trzeci zmieniam wstęp, ale mam nadzieję, że tym razem uda mi się ją dokończyć i opublikować ;).

Tak więc dziś parę słów o kosmetyku, który nie jest może produktem pierwszej potrzeby, ale, jak się przekonałam, warto mieć, bo jest całkiem przyjemny. A mowa o

odżywczym scrubie do rąk i stóp z masłem shea




Od producenta:
Odżywczy scrub do rąk i stóp błyskawicznie nawilża twoją skórę. Sprawia, że staje się ona mniej szorstka i wygląda na zdrowszą. Delikatnie złuszcza i usuwa martwy naskórek, wygładzając skórę rąk i stóp.


Zacznę od tego, że ja swoją przygodę z peelingami do stóp w zasadzie już zakończyłam i tego produktu używam tylko do rąk. Skusiłam się na zakup, bo serię Planet Spa darzę wyjątkową sympatią i dzięki dobremu nosowi udaje mi sie trafiać na udane produkty a słabiaki omijać. Linia z masłem shea zachwyca mnie głównie zapachem, który niestety nie każdemu może się podobać - krówkowo-karmelowy słodziak ♥, aż mam czasem ochotę liznąć rękę ;)


Plastikowe opakowanie mieści 75 ml scrubu i jest zamykane na zatrzask, co w używaniu sprawdza się bardzo dobrze. Średnio cienki plastik jest przezroczysty i dokładnie widać w nim drobiny peelingujące a także ubytek produktu. Dodatkowo fajne połaczenie brązów i złota cieszy oko i robi wrażenie dość ekskluzywnego.



Taka ilość wystarcza mi na wypeelingowanie obu dłoni, więc produkt jest bardzo wydajny.



Scrub roztarty na dłoni - drobinki są może słabo widoczne, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że jest ich sporo i dość mocno czuć ścieranie.

Sposób użycia: delikatnie wmasować w dłonie, palce, stopy. Dokładnie spłukać wodą. Stosować 1-2 razy w tygodniu. 

U mnie z regularnością jest różnie - jednego tygodnia użyję go nawet 4 razy a następnego ani razu... Zabiegowi oddaje się przeważnie podczas czytania lub oglądania seriali :) i co chwilę przykładam dłonie do nosa i wwąchuję się do bólu. Stosuję go na sucho i nawet ostatnio sprawdzałam czy po kilkuminutowym ścieraniu mam jakiś piasek koło siebie, ale nie zauważyłam, więc nie wiem gdzie podziewają się te drobinki. Mam wrażenie, że ubywa ich w trakcie, ale nigdy do końca.
W kontakcie z wodą czujemy jakbyśmy myły ręce niepieniącym się mydłem, jakąś emulsją a po wytarciu dłonie są mega miękkie i gladkie! Na początku myślałam, że po usunięciu martwego naskórka od razu będę potrzebowała mocnego nawilżenia kremem do rąk, ale okazało się, że (chyba) olej z nasion słonecznika tak dobrze sobie z tym radzi, że na kilka godzin mogę zapomnieć o kremie! Jestem absolutnie zachwycona tym efektem!
Warto jednak od razu powiedzieć, że skórę na dłoniach mam normalną - nie jest przesuszona, nawilżam się głównie po kontakcie z wodą, ale nie muszę za każdym razem biegiem wcierać kremu. Dlatego też myślę, że nie u każdego sprawdzi się ten produkt tak jak u mnie, ale może warto się skusić i sprawdzić to organoleptycznie. Ja w każdym razie polecam gorąco.


I na koniec skład:


olej z nasion słonecznika na drugim miejscu,
proszek z łupiny orzecha włoskiego na 7.,
karmel
cukier trzcinowy
masło shea na samym końcu...

Dostępność:
konsultantki Avon

Cena:
ok. 10 zł w dobrej promocji/75 ml


Lubicie takie wynalazki?

poniedziałek, 25 listopada 2013

Moje brokatowe piaski Glamour Sand od Wibo ♥

Zasiadłam do kompa, żeby dokończyć piątkową recenzję, ale w obliczu pojawiających się ciągle notatek z zakupami z Rosska -40% nie mogłam się powstrzymać przed pokazaniem Wam moich cudownych zdobyczy. Udało mi się je dziś całkiem przyzwoicie obfocić, więc tym bardziej.
Nie szalałam, bo nawet nie miałam takich planów, więc pokazując Wam moje zakupy zrobię od razu recenzję i tym sposobem upiękę dwie pieczenie na jednym ruszcie ;).
Oto moje łupy:



Wibo, WOW glamour sand, Efekt brokatowego piasku nr 2 i 4 - 4,59 zł



Wiedziałam, że muszę je dorwać na tej promocji a teraz nie umiem się zdecydować, który kolor podoba mi się bardziej... Więc pomalowałam dwoma ;)



Piaski to chyba lakierowy Must Have tego roku. Każda firma wypuszcza swoje wariacje na ten temat, dzięki recenzjom mogłam się mniej więcej rozeznać i wybór padł na wersję brokatową. Choć dziś doszłam do wniosku, że muszę się jeszcze rozejrzeć za matową trójeczką Wibo... Na początku obawiałam się tego, że faktura takiego lakieru nie przypadnie mi do gustu, ale po kilkudziesięciu godzinach głaskania (i lizania) paznokci stwierdzam, że jest ok. Teraz boję się tylko zmywania ;)



W piątek rano w pierwszym Rossku były już tylko kolory 1 i 3, więc wychodzc z założenia, że jak nie te to żadne, kupiłam ten z zielonym brokatem. Wieczorem wpadłam jeszcze na moment do innego sklepu i tam były wszystkie kolory (!!!), więc czym prędzej złapałam moją dwójkę i czwórkę (BTW: fajnie się złożyło z tymi numerkami, bo jakoś wolę parzyste i szybciej je zapamiętuję) i biegiem do domu próbować. I tym sposobem ten z zielonym brokatem do tej pory leży sobie samotnie w torebeczce, spięty zszywaczem z paragonem, tak jak dostałam go w sklepie - przyda się na rozdanie lub jako dodatek do prezentu.

mój pierwszy czarny lakier i to od razu z efektem WOW ;)

a ten mi przypomina Pink Radiance od Avon
  

Oba lakiery mieszczą się w standardowych dla Wibo buteleczkach o pojemności 8,5 ml. O ile na tylnej etykiecie różowego da się cokolwiek przeczytać, tak na czarnym pozostają tylko domysły. 

Do dobrego pokrycia płytki wystarczy nawet jedna, wprawnie nałożona warstwa, ale po chodzeniu tak dobę zauważyłam, że ta ręka, która miała dwie warstwy prezentuję się trochę lepiej a ta z jedną warstwą szybciej zaczęła się ścierać na końcówkach. Domalowałam więc druga warstwę i myślę, że do wtorku tak śmiało dociągnę czyli trwałość wyjdzie mi na ok. 4 dni (z jedną warstwą mlecznej bazy). Choć zwykle nie przywiązuję wagi do trwałości, to w tym przypadku bardzo się z tego cieszę, bo już mam ciarki na sama myśl o zmywaniu...



Po ponad 2 dniach końcówki są leciutko starte, ale całe szczęście, że nic nie odprysuje - same zobaczcie:



Kaktus i piaski czyli połączenie idealne ;)



Mój tynk na balkonie...



I zbliżenie na te połyskujące drobinki:



Ja jestem nimi po prostu zachwycona ♥ Dobrze, że udało mi się je dorwać w tej cenie, ale bez promocji z pewnością też są warte zakupu. 

A który podoba Wam się bardziej?

piątek, 15 listopada 2013

Best of the Best czyli 10 TOP produktów z Marizy

Często zauważam na blogach, że wiele z Was jest zainteresowanych produktami firmy Mariza, ale narzekacie na brak dostępu do tych kosmetyków, bądź nie wiecie co jest godne wypróbowania na pierwszy raz. Z pierwszym problemem niestety Wam nie pomogę - musicie szukać osób zajmujących się tematem w okolicy, ale dziś pokażę Wam listę kosmetyków, nad których zakupem warto pomyśleć.
Ja od samego początku mojej przygody z firmą kupuję to, co jest w promocji - to dla mnie główne kryteruim wyboru. I tak, patrząc na tempo pojawiania się katalogów, mam nadzieję, że za kilka miesięcy uda mi się w końcu sprawdzić wszystko, co mnie interesuje :).

Pod koniec października na stronie Marizy rozpoczął się konkurs, który polegał na stworzeniu listy TOP 10. Każda chętna konsultantka mogła wybrać maksymalnie 3 produkty z oferty i krótko to uzasadnić. Po podliczeniu wszystkich głosów na fp Marizy opublikowano listę, która prezentuje się następująco




Ja głosowałam na puder ryżowy, lawendowy krem do stóp i peeling drobnoziarnisty do twarzy. Trochę byłam zaskoczona, że tylko jeden z moich typów znalazł się na ostatecznej liście, ale świadczy to o dużym zainteresowaniu konkursem i rankingiem, więc i sporą liczbą głosów. Szkoda, że moje propozycje nie zmieściły się tu, ale tak czy inaczej je Wam polecam jako numery 11 i 12 :)
Do tej pory przetestowałam pozycje numer 2, 6, 7 i 10 i byłam/jestem zadowolona. Teraz czekam niecierpliwie na podkład balansujący a mam jeszcze wielką ochotę wypróbować grejpfrutowy peeling do ciała i jakieś masełko. I czuję, że stanie się to niedługo, ponieważ w świątecznych katalogu są akurat promocje na te rzeczy, więc zakup jest tylko kwestią czasu. Nic to, że zapasów tego typu produktów mam na minimum rok... ;)

Znacie te produkty z listy? Są Waszymi TOP? A może czegoś zabrakło i macie inne propozycje?


A aktualny katalog możecie obejrzeć tutaj.



Na koniec chciałabym Wam jeszcze podziękować za to, że tu zaglądacie :* Oto jaką liczbę udało mi się "złapać" ostatnio. 



D Z I Ę K U J Ę  :*

środa, 6 listopada 2013

W malinowym chruśniaku z peelingiem Tso Moriri

Za każdym razem gdy mam do czynienie z malinami przypomina mi się ten wiersz... Najbardziej zmysłowy i erotyczny, liryczny ulubieniec, który jak żaden inny działa na moją wyobraźnię... Leśmiana lubię, a za ten wiersz kocham! A zbieranie malin na zimowe soki nabrało innego znaczenia ;)

Wracając jednak do drugiej części tytułu, dzis chciałabym podzielić się z Wami opinią o produkcie, który jest ze mną już od kilku miesięcy i wiem, że jesteście nim bardzo zainteresowane. Przed Wami




peeling cukrowy z malinami



O produkcie:
Peeling cukrowy z cząstkami malin i o wyjątkowym aromacie prawdziwej miłości. Oczyszcza skórę i usuwa martwe komórki naskórka. Cukier zawarty w peelingu delikatnie rozpuszcza się pod wodą dzięki czemu jest on odpowiedni nawet dla delikatnej skóry. Maliny to bogactwo witamin, minerałów oraz kwasów owocowych, które wygładzają i nawilżają skórę. Po zastosowaniu peelingu skóra staje się jedwabiście gładka. 


O firmie możecie poczytać sobie tutaj.
Peeling pochodzi z serii Amore i to właśnie nazwa, kolor opakowania, główny składnik czyli maliny skusiły mnie na zakup. Wydarzyło się to w okolicach Walentynek, więc już słodziej być nie może ;)



Peeling otrzymujemy w metalowym opakowaniu, które wygląda jak amelinum. Jest zakręcane i dodatkowo zaplombowane naklejką z napisem Tso Moriri, więc nie ma opcji, żeby ktoś coś wcześniej wąchał czy macał.
Minimalizm w designie, ale to coś, co lubię.

(Szkoda tylko, żę w sklepie cena naklejana jest u góry na etykiecie, bo ciężko ją zerwać i poniszczyła mi pudełeczko...)  


W środku peeling jest naładowany po same brzegi. Widzimy różową, zbitą masę z zatopionymi dużymi kawałkami malin ♥. Aż trudno się oprzeć przed dziabnięciem palcem czy przytknięciem nosa, o smakowaniu już nie wspomnę...


Mimo tak gęstej konsystencji, produkt nie sypie się podczas używania - jedynie malinki czasem wpadają do wody. Bardzo łatwo rozprowadza się go na ciele, w kontakcie z wodą peeling nabiera poślizgu i cukier powoli zaczyna się rozpuszczać. Po kilkuminutowym zabiegu na ciele pozostają już same malinki a nas otacza niebywały aromat!

No właśnie, zapach... 
źródło
Jest to niezwykła mieszanka aromatu malin i kobiecych perfum! 
Perfum, które nie zabijają prawdziwego zapachu malin - podczas używania, gdy wpadnie nam w ręce kawałek maliny i rozdrobnimy ją w palcach to czuć najprawdziwszą malinę! Ale nie taką z krzaka tylko taką, z której na maksa wyciśnięto już sok - tak pachnie to, co zostaje z malin po wyciśnięciu soku czyli te wytłoczyny (wiem coś o tym, bo przerabiam to każdego lata). 

 

Skóra po użyciu jest miękka i gładka oraz nawilżona, taka satynowa. Peeling pozostawia delikatną warstwę na ciele, więc nie ma już potrzeby nawilżania się balsamami. Powiem więcej - jest to nawet niewskazane, bo skóra pachnie PRZE-PIĘK-NIE i ten efekt utrzymuje się do kilku godzin, więc użycie balsamu mogłoby stworzyć dziwną mieszankę zapachową (no chyba, że byłby to mus do ciała z serii Amore).


Skład:
nawet dla takiego laika jak ja wydaje się być bardzo w porządku



Cena:
ok. 39.90 zł (w sklepie stacjonarnym)/ 150 g

Dostępność:
sklepy internetowe, apteki w większych miastach, małe sklepiki z kosmetykami naturalnymi


Powiem Wam, że ja jestem tym produktem totalnie zauroczona! Wiecie, że zawsze biadolę nad ceną i zwykle wolę mieć więcej za mniej, ale ten produkt tak bardzo przekonał mnie do siebie, że zakupiłam też kremowy mus pod prysznic z serii Amore i mam ochotę na inne wersje zapachowe peelingów (choć obawiam się, że żaden inny zapach nie będzie w stanie tak mi zawrócić w głowie). Cena niesie za sobą jednak ten minus, że traktuję ten produkt bardzo ekskluzywnie - używam go w wyjątkowych momentach, bo chcę nim się cieszyć jak najdłużej.

Najostrzejszym zdzierakiem znanym mojemu ciału jest własnoręcznie robiony peeling kawowy, ten malinowy nie jest tak ostry, ale w moim rankingu zajmuje jedną z wyższych pozycji. Używam go jedynie na górne partie ciała (bo na nogi mi szkoda ;)) i ani razu nie zauważyłam podrażnienia czy zaczerwienienia.

Polecam Wam ten peeling z czystym sumieniem. Jeśli lubicie maliny to bierzcie Amore a jak nie to możecie wybrać kawowy, kokosowy, z brązowym cukrem lub ze skórką pomarańczy. Wnioskuję po moim, że wszystkie muszą pachnieć interesująco i smakowicie.


"... A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła..."


piątek, 1 listopada 2013

Denko - październik

Tradycyjnie na początku miesiąca zamieszczam posta dotyczącego zużytych kosmetyków w miesiącu poprzednim. Tym razem wypadło na święto, ale z tej okazji, że siedzę w domu i raczej nigdzie się nie wybieram, postanowiłam ogarnąć to już dziś. Flaczki z kaczki bulgoczą przyjemnie w garnku a tymczasem w moim koszyczku...

Poszło mi raczej słabo... Plan był inny i jeszcze co najmniej 4 puste pudełka powinny się znaleźć na zdjęciu, ale z różnych powodów nie udało mi się ich opróźnić. Nie udało, bądź nie chciałam, ale o tym rozpiszę się za miesiąc (o ile nie zapomnę wspomnieć).



Ciało - oczyszczanie:
(w końcu jakieś puste pudełka po żelach, bo już się bałam, że zaczniecie myśleć, że się nie myję... Myję, myję, ale w kwestii otwierania żeli w ogóle się nie ograniczam i cała wanna jest zapełniona używanymi żelami i płynami - zapach wybieram w zależności od nastroju i ochoty, dlatego dość wolno mi to schodzi)


1. Avon, żel pod prysznic City Rush - kupiłam w zestawie z wodą i balsamem. Woda skończyła się w tamtym miesiącu a teraz przyszła pora na żel i balsam. Bardzo przyjemny zapach, kto lubi wodę City Rush polubi i ten żel. Jako środek myjący spisywał się bardzo dobrze, był dość gęsty, więc nie spływał z dłoni a zapach nawet długo utrzymywał się na ciele.

2. Avon, żel Seventh Heaven - zmyliło mnie różowe opakowanie, bo miałam kupić zapach Garden of Eden... Żel jak wszystkie żele Senses, ale zapach nie do końca mój. Muszę szybko naprawić swój błąd, bo mi jeszcze wycofają GoE!!!

3. Mariza, grejpfrutowy żel pod prysznic - mój pierwszy żel z tej firmy. Cieszę się, że miałam okazję kupić go taniej w zestawie z peelingiem do ciała o tym samym zapachu, bo uważam, że cena (9,9 zł/250 ml) jest ciut za wysoka (w porównaniu np. do żeli Senses z Avonu, które uwielbiam). Zapach świetny, trudno stwierdzić czy faktycznie pobudzający, ale bardzo przyjemnie mi się go używało. Konsystencja trochę za rzadka i czasem spływał mi z dłoni, więc uważam to za spory minus. Butelka wygodna w używaniu, a dzięki prostemu zamykaniu pod koniec możemy postawić ją do góry nogami i zużyć do końca. Z wielką chęcią wrócę do niego oraz wypróbuję inne zapachy, ale tylko wtedy gdy będzie na nie promocja (co niestety zdarza się dość rzadko, ale w najnowszym, świątecznym katalogu w końcu się doczekałam i czuję się, że porobię spore zapasy ;))


Ciało - nawilżanie:


4. Venus, balsam po goleniu i depilacji - szerzej o nim rozpisywałam się tutaj. Z chęcią wrócę do tego balsamu w przyszłości.

5. Avon, balsam do ciała City Rush - razem z żelem używałam go głównie dla podbicia i przedłużenia zapachu wody CR. Według mnie zapach balsamu różnił się troszkę od zapachu wody i żelu, ale była to subtelna różnica, która w niczym mi nie przeszkadzała a czuć ją było jedynie przy rozsmarowywaniu. Fajna, lekka konsystencja łatwo się rozprowadzała po ciele i szybko wchłaniała. Bardzo przyjemny duet, a raczej trio jeśli brać pod uwagę i wodę.


Kolorówka:


6. Mariza, puder matująco-kryjący - bardzo dobry produkt! Świetnie matowił a efekt był długotrwały. Puder przyjemnie pachniał i miał w sobie takie malutkie, błyszczące drobinki, ale nie widać było tego błyszczenia na twarzy. Całkiem wydajny i z wielką chęcią zakupię kolejną sztukę, ale tym razem w jaśniejszym, zimowym odcieniu. Kolorówka z Marizy spisuje się u mnie bardzo dobrze a to kolejny dowód. Szczerze polecam!

7. Avon, tusz do rzęs Super Drama - dla mnie Super Dramat... Dostałam go w prezencie, ale z tą zachcianką chodziło mi głównie o kosmetyczkę, z którą był dostępny w zestawie świątecznym w tamtym roku. Koszmarna szczoteczka, która brzydko sklejała mi rzęsy i za każdym razem musiałam je jeszcze rozczesywać inną szczoteczką. Wiem, że to prezent i darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale w przypadku blogerek (maniaczek kosmetycznych ;)) to przysłowie nie istnieje. Z radością go wykończyłam!

8. Avon, kredka do powiek Steel Grey (czy jakoś tak) - moja pierwsza w życiu kredka do kresek! Używałam jej dość długo aż w końcu nie byłam w stanie strugać. A w ogóle to już od lipca próbowałam ją zdenkować i patrzcie jak długo się trzymała, bestia! Bardzo podobał mi się ten kolorek na powiekach - szary, ale czasem wpadał w delikatny błękit. Z drugiej strony, w drugiej skuwce mieściły się cienie w szarym kolorze. Ja nie używam cieni, ale czasem wieczorami lubię sobie pożartować i coś tam zmalować i mimo tego, że jest tam ich bardzo mało to nie umiem ich wykończyć.


Inne:


9. Carea, płatki kosmetyczne - stały bywalec.

10. Ziaja, maska z zieloną glinką, Nuno - jakoś nie umiałam się do niej przekonać. Niby jest przeznaczona do cery zanieczyszczonej ze skłonnością do wyprysków, więc mojej, ale nie zauważyłam poprawy w tej kwestii. Faktycznie redukowała świecenie się skóry, ale był to efekt krótkotrwały i jedyny w zasadzie... Poszukam czegoś lepszego.


11. Avon, kulka Only Imagine - to moja przedostatnia kulka z Avonu. Dawniej byłam z nich bardzo zadowolona, ale teraz albo coś się pozmieniało, albo zwyczajnie zaczęłam potrzebować czegoś bardziej skutecznego. Dlatego jeśli znacie coś godnego polecenia to proszę o cynk w komentarzu (UWAGA! nie może brudzić ubrań!)


Próbki, próbeczki:


1. Ziaja, krem na dzień i na noc do skóry suchej, zmęczonej z bio olejkiem z awokado - dość tłusty i bardzo odżywczy krem. Próbka mega wydajna. Używałam jej głównie po maseczkach ściągających i tylko na noc, bo krem wolno się wchłania i zostawia błyszcząca, lepką warstwę na twarzy, ale za to rano buźka wygląda jak nowa! Mimo tego, krem nie dla mnie.

2. Ziaja, krem na dzień do skóry wrażliwej, mało elastycznej z bio olejkiem z pestek winogron - ten krem spodobał mi się bardziej już ze względu na bardzo przyjemny zapach. Konsystencja i wchłanianie też na plus, więc jestem skłonna go kupić, bo choć używałam go na noc to wydaje mi się, że będzie się dobrze spisywał pod makijażem. Dobrze nawilżał i łagodził wszelkie podrażnienia, dlatego poważnie myślę o zakupie pełnowymiarowego produktu.

3. Ziaja, krem redukujący trądzik - mała pojemność, więc nie jestem w stanie powiedzieć o nim tyle co o poprzednikach. Redukcja trądziku to coś na czym mi zależy i być może skuszę się na niego "w ciemno". Dobrze się wchłaniał i nie powodował błyszczenia.

4. Bandi, serum korygujące x2 i eliksir młodości - zacznę od tego, że nie lubię próbek Bandi, bo są ciężkie w używaniu - wąziutkie i bardzo ciężko grzebać w nich palcami! Używałam ich na noc, ale po szybkości wchłaniania i efekcie natychmiastowego matowienia mogę stwierdzić, że z powodzeniem nadadzą się pod makijaż. Nie zauważyłam spektakularnej poprawy na twarzy po tych trzech próbkach (używanych noc po nocy), ale i tak byłam zadowolona z efektu. Gdyby nie cena produktów pełnowymiarowych to skusiłabym się na serum.

5. Avon, serum naprawcze - pojawia się u mnie przy okazji każdego denka, więc to musi świadczyć o jego mocy! Uwielbiam i mam ich jeszcze sporo w zapasie.

6. Avon, maseczka Planet Spa tajski kwiat lotosu - już niemal zapomniałam jak fajna była ta maseczka! Miałam pełnowymiarową wersję, ale już nie jest dostępna w katalogu i wielka szkoda... To zaraz po błotnej moja ulubiona maseczka - pięknie pachnie, dobrze oczyszcza, nie ściąga i nie przesusza.

7. Floslek, maseczka intensywnie nawilżająca - bardzo ciekawy i godny wypróbowania produkt. Ratowałam się nią w pierwszych dniach używania mydła Aleppo, ale już się wszystko unormowało i jest ok. Warto ją mieć w zapasie, bo faktycznie bardzo dobrze nawilża i łagodzi podrażnienia.



Uff!!! Myślałam, że szybciej się z tym uporam, bo niby skromne denko, ale jak zwykle trochę mi zeszło z opisaniem wszystkiego. Mam nadzieję, że dotrwałyście do końca ;)

Znacie coś? Podzielacie moją opinię?

czwartek, 31 października 2013

Październik - podsumowanie zakupów kosmetycznych i ciuchowych w sh

W ramach podsumowania miesiąca postanowiłam pokazać Wam swoje zakupy kosmetyczne i nie tylko. Część prezentowałam już 2 tygodnie temu tutaj i dziś wpadłam na pomysł, że od listopada każdy zakup kosmetyczny będę sobie zapisywać w notatniku a potem fotografować to razem, bo wczoraj trochę się nabiegałam po domu w poszukiwaniu wszystkiego, co zakupiłam w tym miesiącu - ciągle o czymś sobie przypominałam.

 Zacznijmy od kosmetyków:


- urocza kosmetyczka w pięknym kolorze (była mi zupełnie zbędna, ale tak mnie zakręciła, że musiałam...),
- żel pod prysznic Ultra Sexy i nowy, świąteczny zapach Senses - Dazzling,
- glicerynowy krem do rąk w świątecznym opakowaniu,
- krem na dzień Anew Clinical E-Defence,
- świąteczny zestaw maseczek Planet Spa,
- remineralizująca maseczka kaolinowa Jadwiga,
- puder transparentny Miss Sporty,
- Saipan, maska z glinki czerwonej Jadwiga (w obu przypadkach skorzystałam z promocji -48% z okazji imienin Jadwigi - nie znam kosmetyków tej firmy, ale jestem ich strasznie ciekawa),
- pomadka Carnation,
- woda Little Gold Dress (oczywiście dopiero się zorientowałam, że zapomniałam o niej do zdjęcia...),
- mydło glicerynowe z Loofa Tso Moriri.



I ciuszki:

t-shirt z r óżową panterą ♥


body z mgiełkowymi rękawami



♥ ♥ ♥





wszystko to łupy za złotówkę :) Pasiaków nigdy za wiele a reszta też się przyda, choć powiem szczerze, że nie wiem co mnie skłoniło do zakupu bodów z tymi mgiełkowymi rękawami... Podejrzewam, że nigdy ich nie założę, ale wyglądały jak nówka, więc wzięłam. Zielonego pasiaka i koszulkę z króliczkiem kupiłam innego dnia a reszta to zakupy poniedziałkowe - nie mogłam uwierzyć, że o 12:00 (kiedy ciuchland otwierają o 10:00) było aż tyle ciuchów do wyboru! Zwykle to tylko mogę się pokręcić i wychodzę z niczym a tu taka niespodzianka. Z części i tak musiałam zrezygnować, bo miały drobne defekty a to, co kupiłam jest naprawdę w świetnym stanie - nie widać śladów używania :)

Na dniach zapraszam Was na październikowe denko a tymczasem wracam do sprzątania :/
Bye :*

BUUU!!!

mój Zombiak :)