Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 grudnia 2012

HAPPY NEW YEAR

Hej, hej!
To mój ostatni wpis w tym roku, więc chciałabym Wam życzyć


źródło 

upojnej zabawy do białego rana w miłym towarzystwie 
(obojętnie czy w domu czy na balu),

braku kaca jutro
(i na resztę dni, bo wiadomo, że jaki Nowy Rok taki cały rok ;))

a Nowy Rok niech przyniesie Wam 

mnóstwo pomysłów na ciekawe posty,

 same trafione zakupy kosmetyczne

oraz

spełnienie marzeń
(zwłaszcza tych najskrytszych)!



Last and least - maseczka z olejem winogronowym BingoSpa

Jak zwykle w biegu i jak zwykle w ostatniej chwili...
Tym razem sprintem przybywam do Was z recenzją ostatniego produktu, który otrzymałam od firmy BingoSpa czyli

maseczce do twarzy 
ze 100% olejem winogronowym



Od producenta:
Maska do twarzy zawiera 5% czystego oleju winogronowego oraz kompleks ujędrniający. - tyle jeśli chodzi o opakowanie, po resztę musimy zajrzeć na stronkę a tam
Maska polecana jest do pielęgnacji cery tłustej, mieszanej i zanieczyszczonej.
Więcej tutaj




Cena/pojemność:
12 zł/120 g

Dostępność:

Skład:

Moje wrażenia:
* zapach nieładny!!! - coś starego, jakieś grzyby (ale to pewnie zapach oleju winogronowego); czuć go przez cały czas (czyli 15 min.)
* konsystencja żelowa, gęsta
* łatwo się rozprowadza na twarzy i nie spływa z niej
* zaraz po nałożeniu pieką mnie płatki nosa (tu gdzie mam "znaczniki" mojej wrażliwej skóry) i trwa to ok. 5 min
* czuć jak skóra chłonie składniki poprzez lekkie chłodzenie (tak mi się to skojarzyło)
* maseczka tak jakby "waży" się na twarzy - to, co się nie wchłonęło pozostaje w formie glutów
* pod koniec zmywania czuć tłustawą warstwę na twarzy
* po zmyciu chłodną wodą policzki są ciepłe
* skóra jest miękka i gładka, nie ściągnięta i nie spięta 


Podsumowując współpracę z firmą mogę śmiało zaliczyć ją do udanych (choć porównania raczej nie mam ;)). Kolagen do ciała i czekoladowo-miętowe serum przypadły mi do gustu niemal pod każdym względem, w przypadku maseczki zapach zdecydowanie przekreślił wszystko. Niemniej jednak, skuszę się na inne produkty, na pewno będzie to jakaś maseczka bezolejowa :).



Dziękuję firmie BingoSpa za możliwość przetestowania produktów. Fakt otrzymania tych kosmetyków za darmo nie wpłynął na moją ocenę.

niedziela, 30 grudnia 2012

Świąteczny manicure siódmego dnia

Dziś na szybko, bo lecę się dalej wygrzewać - w ostatnim poście pisałam Wam, że opiekuję się moimi chorymi chłopakami a wczoraj choróbsko dopadło i mnie :/ Masakra, wszystko mnie boli i na nic nie mam sił, więc szykuje się u nas Sylwester z Jedynką pod ciepłą kołderką ;)

Pokażę Wam, co miałam na paznokciach w te święta. Nie chciało mi się za bardzo kombinować, więc wybór padł na lakier Silcare nr 72 a w Boże Narodzenie dołączył do niego avonowy Seqined Turquoise. Nie pomyślałam, żeby zdjęcia zrobić na świeżo, więc wszystkie są dzisiejsze (czyli 7. dnia po malowaniu)


1 warstwa odżywki + 2 warstwy Silcare + 2 warstwy Sequined Turquoise (tylko na serdecznym)


Lakier Silcare już wcześniej zapunktował u mnie długą wytrzymałością na moich paznokciach i same możecie to teraz zobaczyć - wskazujący i środkowy mają jedynie trochę starte końcówki a na małym to w ogóle niczego nie widać. Z kolei lakieru brokatowego użyłam dopiero drugi raz od zakupu, zmywanie i barwienie płytki skutecznie mnie do niego zniechęcało. Tym razem myślałam, że skoro mam już na paznokciu 3 warstwy to powinno być ok, ale okazało się, że i tak musiałam porządnie natrzeć go wacikiem, a palec i płytka stały się sine. Jedynym ratunkiem dla tego lakieru będzie chyba odżywka Essence Peel-off pojawiająca się u Was ostatnio na blogach, ale ten zakup przede mną.

Tu jeszcze parę fotek:




Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że jak na 7. dzień to nie jest źle, co?

piątek, 28 grudnia 2012

BingoSpa, serum czekoladowo-miętowe

Jak tam po świętach? Przejedzone? Zadowolone z prezentów i spotkań rodzinnych? Ja tak, ale teraz mam szpital w domu, bo Synuś i TŻ prychają i kaszlają a ja im nadskakuję :) Niestety, ale wszystko co przyjemne prędzej czy później się kończy i trzeba wracać do rzeczywistości, dlatego dziś przychodzę do Was z kolejną recenzją produktu firmy BingoSpa.

Pierwszym kosmetykiem, który sama wybrałam do testów było

serum czekoladowo-miętowe

do pielęgnacji ciała


O produkcie:
Składniki czekoladowego serum drenują i pobudzają metabolizm komórkowy, regenerują i działają kojąco. Puszyste i aksamitne serum nasyci skórę odżywczymi składnikami, na długo pozostawi rześki, miętowy zapach.
Więcej na stronie BingoSpa


Opakowanie
Serum znajduje się w wygodnym, odkręcanym opakowaniu, którego minimalistyczny wygląd bardzo mi się spodobał. Jedynym minusem samego zapakowania kosmetyku jest brak jakiegokolwiek zabezpieczenia pod zakrętką (folii czy sreberka), bo o ile z powodu dość zbitej konsystencji łatwo możemy zobaczyć czy ktoś macał już to, o tyle nie dowiemy się czy kosmetyk nie był już wcześniej otwierany i wąchany, co może nam skrócić termin zużycia.

Zapach
Czujemy faktycznie mieszankę czekolady i mięty - nie jest to co prawda zapach jak w czekoladkach miętowych, ale lubię to :) Zapach po użyciu utrzymuje się na skórze dość długo, nawet na drugi dzień.


Konsystencja
Tak jak wspomniałam już wyżej, konsystencja serum jest dość zbita, twarda, taka jak w przypadku niektórych maseł do ciała (np. avonowego masła z minerałami z MM), ale absolutnie nie utrudnia to rozprowadzania na ciele. Wszystko idzie gładko i przyjemnie a unoszący się wkoło zapach mięty doskonale przeczyszcza nam zakatarzony nosek ;)
Można się jedynie przyczepić nieco do samego wchłaniania, ale to przyszło mi na myśl dopiero po użyciu cudownego pod tym względem kolagenu do ciała BS (tu moja recenzja). Serum wchłania się nieco gorzej i pozostawia delikatną warstwę, która nie jest jakoś strasznie męcząca, ale jednak. No i jeśli użyjemy zbyt dużo produktu to musimy dłużej wcierać kosmetyk a skóra potem bardziej się błyszczy. 




Cena/pojemność
16 zł/150 g

Dostępność

Skład

Jak widać, nie zachwyca, ale mi krzywdy nie zrobił. Czytałam opinię, że po zastosowaniu na całe ciało zaczęły pojawiać się krostki, ja przezornie stosowałam go tylko na nogi, plecy i brzuch, unikałam dekoltu. 


Reasumując, serum to produkt godny polecenia, bo dobrze i długotrwale nawilża oraz pielęgnuje nasze ciało a przy tym smakowicie pachnie. Gdyby nie dorzucony kolagen, który stał się moim hitem tej współpracy to serum pewnie zostałoby produktem nr 1. A tak plasuje się na mocnym, drugim miejscu :)

wtorek, 25 grudnia 2012

Na szczęście, na zdrowie na to Boże Narodzenie...

...daj nam Boże ten rok sprowadzic 
i drugiego lepszego doczekac!


źródło: http://pl.123rf.com/photo_16425924_kalendarz-wesolych-swiat.html


Życzę Wam, Drogie Koleżanki,
miłych chwil spędzonych w gronie najbliższych przy suto zastawionym stole 
oraz 
wszelkiej pomyślności od Bożej Dzieciny :)
I smacznego ;)

piątek, 21 grudnia 2012

Pudrowy podkład mineralny Mariza i puder Studio Artist Oriflame

W listopadzie rozpoczęłam rewolucję w codziennej pielęgnacji, ponieważ postanowiłam wymienić wszystko, czego do tej pory używałam w tym celu. Akurat zdenkowałam ostatni "katalogowy" krem do twarzy a ze spotkania przywiozłam parę ciekawych smarowideł, więc pozostała mi tylko kwestia dobrego wyboru. I tak na dzień zdecydowałam się na krem Niszcz pryszcz firmy Dla kosmetyki a na noc wybrałam krem Active hydrating do skóry suchej i normalnej Olay essentials (pierwszy to wiadomo a ten drugi miał mi pomóc ze skórą przesuszoną ogrzewaniem - recenzji obu możecie się spodziewać niebawem). Koniec miesiąca i początek grudnia przyniósł kolejne zmiany a mianowicie zaczęłam łykać Bratek Plus, krem Active hydrating zastąpiłam kremem Eucerin (muszę go zużyć do końca roku) a podkład zamieniłam na

mineralny podkład pudrowy
Mariza




Tu macie wszystko o produkcie:


Skład:
Mica - wypełniacz mineralny, który nadaje pudrom lekkość i powoduje łatwiejsze rozprowadzanie; działa przeciwzbrylająco; polecana do cery normalnej i suchej, bo słabiej wchłania sebum; nie ma działania matującego - mika perłowa daje delikatny połysk zbliżony do naturalnego połysku zdrowej skóry
Titanium Dioxide - dwutlenek tytanu vel biel tytanowa; podstawowy matowy pigment mineralny działający jak filtr UV; rozjaśnia inne pigmenty
Kaolin - czyli glinka biała; jako wypełniacz polecany do skóry tłustej i mieszanej, bo dobrze wchłania sebum, a dzięki glinowi ściąga pory
Magnesium Stearate - najtańsza i najłatwiej dostępna substancja wiążąca (zwiększająca przyczepność); zmniejsza pylistość
Silica Dimethyl Silylate - znalazłam tylko, że to środek przeciwpieniący/kontrolujący lepkość? tylko po co to w pudrze? :/
Phanoxyethanol - substancja konserwująca
Ethylhexyglycerin - gliceryna? nie mam pomysłu na to... :/ Emolient, substancja nawilżająca?
Parfum - wiadomo

Posiłkowałam się stroną Kosmetyki mineralne i Kosmopedia. Wybaczcie mi niedociągnięcia i być może błędy (proszę jednocześnie o poprawienie mnie), ale to mój pierwszy raz z analizą składu.



Podkład z Marizy zapakowany jest w zgrabne pudełeczko mieszczące 4 g produktu. Wybrałam odcień nr 1 - jasny beż, bo myślałam, że będzie dobry na zimę, ale zauważyłam, że mógłby być ciut ciemniejszy a z kolei odcienia naturalnego trochę się bałam. Zamówiłam też sobie mineralny puder matujący, ale ten jeszcze czeka na otwarcie.
Podkład pudrowy bardzo ładnie pachnie i łatwo się go używa, mimo tego, że nie posiadam do niego odpowiedniego pędzla - używam w tym celu pędzla uniwersalnego Oriflame (mam go już jakieś 3 lata i wygląda jak nowy). Wyciągam go tylko do połowy, aby był sztywniejszy i próbuję aplikować podkład kolistymi ruchami, ale nie wiem czy to brak wprawy z mojej strony czy po prostu to nie jest ten pędzel, ale dobrego krycia nie zauważyłam. Nie radzi on sobie z moimi plamami po krostach, ale też nie jest tak, że całkiem go nie widać na twarzy - kryje raczej lekko, może ciemniejszy odcień spisałby się u mnie lepiej, tak samo zresztą jak odpowiedni pędzel :/.
Co jednak najbardziej mi się nie podoba w tym pudrze to fakt, że już po 1-1,5 h od aplikacji twarz zaczyna mi się błyszczeć (to przez Mikę?). Początkowo używałam go samodzielnie rano przed 8:00, przed wyjściem z synem do szkoły a po powrocie do domu, po jakiejś godzinie musiałam już matowić czymś twarz. Teraz od razu nakładam na niego puder i dzięki temu dopiero koło 14:00/15:00 muszę użyć bibułki matującej, co mi w zupełności wystarcza - nie nakładam już kolejnej warstwy pudru.



Do wykończenia makijażu używam prasowanego pudru Studio Artist, Oriflame w odcieniu Medium. I to dziwne, bo jeszcze koło kwietnia/maja miałam pisać bardzo niepochlebną recenzję dotyczącą tego pudru a w połączeniu z podkładem mineralnym spisuje się całkiem inaczej. Ale może od początku...
Od zakupu w zasadzie byłam nim zachwycona, bo to pierwszy mój puder w odcieniu ciemniejszym niż Porcelain, którego używałam i okazało się, że był ok. Bardzo ładnie matowił i wygładzał moją cerę a dodatkowo nie zbierał się w zmarszczkach za co zapunktował u mnie bardzo. Po pewnym czasie zauważyłam jednak, że zaczęły pojawiać mi się na twarzy duże i bolące krosty, takie ogromne gule, które długo "dojrzewały" i zostawiały po sobie brzydkie plamy. Miałam różne typy, ale w okresie wielkanocnym, kiedy przez kilka dni używałam tylko jego (na podkład, który zadowalał mnie od dawna) doszłam do wniosku, że to on jest winny. Szkoda było mi jednak wyrzucić niemal cały puder, więc stosowałam go bardzo sporadycznie aż doczekał się swojego wielkiego powrotu teraz. Nie wiem jak to możliwe, ale od kiedy używam go na podkład Marizy to żadna nowa "gula" nie pojawiła się na mojej twarzy! Wychodzi na to, że w połączeniu z podkładem dotleniającym Oriflame po prostu mnie zapychał.




Tak wygląda odcień Medium:

zdjęcie pochodzi jeszcze z połowy roku, aktualnie zużywam resztki



Bardzo lubię go w tym duecie, bo delikatnie przyciemnia mi twarz i nie jest ona już taka blada a dodatkowo świetnie radzi sobie z długotrwałym matowieniem. Lada dzień zdenkuję go i wówczas zobaczę jak spisze się w tej roli puder matujący z Marizy.


I tak nie wiem co mam o nich myśleć, bo razem polecam oba produkty, ale osobno to już raczej nie. Albo na własne ryzyko ;)
A może miałyście je już? Jak spisały się u Was?



niedziela, 9 grudnia 2012

Jesienno-zimowy umilacz czyli rozgrzewający krem do stóp Venita

Witajcie niedzielnie :*!
Dziś podzielę się z Wami opinią o jesienno-zimowym umilaczu, którego miałam okazję poznać dzięki spotkaniu blogerek (chyba robię się już trochę monotematyczna, bo jak nie Avon to spotkanie :/). W akcji Maliny nie biorę tym razem udziału, bo zawaliłam poprzednią (dwie recenzje maseczek nie pojawiły się do tej pory...), ale pozwoliłam sobie "pożyczyć" określenie umilacz i zapoznać Was z ciekawym produktem, który może się spodobać. Przed Wami


Arctic
rozgrzewający krem do stóp
papryka chilli




Parę słów od producenta:
Pikantna papryka CHILI bogata w kapsaicynę zmniejsza wrażliwość na ból i swędzenie. Krem znakomicie rozgrzewa wychłodzone stopy, poprawia krążenie, odpręża i relaksuje.


Kremik znajduje się w plastikowej tubce z bardzo wygodnym otwieraniem. Ma on kolor jasnożółty, konsystencję dość rzadką, ale niespływająca z dłoni i dzięki temu bardzo łatwo się rozprowadza na skórze i szybko w nią wchłania. Przez tą paprykę chili w nazwie liczyłam na prawdziwie mocne grzanie, ale efekt ten jest bardzo subtelny - delikatnie czuć leciutkie ciepło jeszcze przy aplikacji oraz potem, już po nałożeniu skarpety. Przeważnie używam go na noc, więc szybko o tym zapominam, ale w niedzielne popołudnia po porannej kąpieli uczucie towarzyszy mi przez dłuższy czas dlatego myślę, że faktycznie poprawia krążenie. Nie stosowałam jeszcze kremu na wychłodzone stopy, bo w takich sytuacjach błyskawicznie zakładam grubaśne skarpety i siadam przy kaloryferze, ale i tego sposobu muszę niebawem spróbować, bo pora roku sprzyja przemarznięciom. Niestety...

Zapach kremu pozytywnie mnie zaskoczył, bo spodziewałam się zapachu papryki a tu mój nos wyczuwa cynamon i inne orientalne przyprawy, które kojarzą mi się z zimą, wieczornym odpoczynkiem i ciepełkiem od kominka :). Dzięki temu aromatowi możemy poczuć się naprawdę świątecznie - szkoda, że tylko podczas wcierania to czuć :/. Tu pozwolę sobie zacytować i przekręcić pewną złotą myśl TŻa - "szkoda, że stopy są tak daleko od głowy" :D. 
Domyślcie się do czego mogła odnosić się oryginalna wersja ;)



UWAGA!!!
Pamiętajcie, aby umyć dłonie po użyciu kremu, bo jeśli potrzecie nimi oczy bądź nos to będzie bardzo piekło!!! 

Producent nic na ten temat nie mówi i długo zastanawiałam się o co chodzi, gdy na drugi dzień rano przetarłam zaspane oczy a te zaczęły mi łzawić i piec niemiłosiernie! Nie ważcie się też wkładać palca do nosa! ;)



Tu skład dla zainteresowanych:


Dużo tu dziwnych składników i choć nie znam się na tym, to uważam, że stopom nie powinny zaszkodzić.




Venita ma w swojej linii ARCTIC również krem do masażu z olejkiem z drzewa herbacianego, któremu myślę, że też warto się przyjrzeć, ale to już raczej w okresie letnim, bo ten z kolei ma właściwości dezodorujące i bakteriobójcze. Nie widziałam tych kremów w sklepie, więc nawet nie wiem ile kosztują a w necie znalazłam cenę 6,6 zł/75 ml - nie jest to dużo i myślę, że warto spróbować zwłaszcza jeśli jesteście takimi zmarzluchami jak ja. ;) I jeśli z niecierpliwością czekacie na najprzyjemniejsze święta w roku! Aromat z pewnością pozwoli Wam wczuć się w ten klimat już teraz.



czwartek, 6 grudnia 2012

Cud i miód czyli kolagen do ciała Bingo Spa

Jak już wiecie, w ramach współpracy z Bingo Spa blogerki mogły wybrać sobie z listy 2 kosmetyki a trzeci był dorzucany losowo. Później przekonacie się, że mój wybór nie był najlepszy, ale to, co otrzymałam dodatkowo zachwyciło mnie już od pierwszej chwili! Swoje 3 recenzje zaprezentuję Wam właśnie w kolejności "podobania się", dlatego na pierwszy ogień idzie

kolagen do ciała

zdjęcie pochodzi ze strony Bingo Spa


Zacznę może od tego, co obiecuje nam producent:

Kolagen do ciała BingoSpa dzięki lekkiej konsystencji i wyjątkowo aktywnym składnikom, poprawia kondycję skóry, zapewnia jej piękny i atrakcyjny wygląd. Sprawia, że skóra staje się gładka i sprężysta, promieniująca młodzieńczym blaskiem.  
Kolagen do ciała do codziennej pielęgnacji, doskonale się rozprowadza i szybko wchłania, bez niemiłego uczucia lepkości. Pozostawia skórę jedwabiście gładką, odprężoną i pachnącą.



Butelka, mieszcząca w sobie 300 ml kolagenu, wykonana jest z miękkiego plastiku, dzięki czemu łatwo jest "wyduszać" z niej odpowiednią ilość produktu. Jest zakręcana na taką starodawną, aluminiową zakrętkę (z czymś mi się to kojarzy?). Z tego co słyszałam (i czego się domyślam) za jakiś czas ciężko będzie wydobyć kosmetyk z butelki, dlatego kombinuję już z pompką, ale póki co szukam idealnie długiej rurki, bo jedną już  miałam, ale TŻ mi ukradł.
W kilku miejscach spotkałam się z narzekaniem na sam wygląd opakowań BS - mi ta prostota właśnie się podoba. Może w przypadku kolagenu trochę mniej (chociaż sama zakrętka jest fajowa), ale opakowanie maseczki i serum jest w porządku.


Moje wrażenia:
Tak jak napisałam wyżej, kolagen zachwycił mnie już od pierwszego momentu czyli od pierwszego powąchania! Już wracając z poczty nie mogłam się powstrzymać przed zaglądnięciem do koperty i powąchania wszystkiego - oczywiście najbardziej byłam ciekawa tej trzeciej, dodanej rzeczy i zanim doszłam do domu, wyciągałam go i wąchałam ze 3 razy ;)

Jeśli chodzi o konsystencję produktu to jest ona kremowa, ale dość rzadka i jak będziemy ją zbyt długo trzymać w dłoni to może nam spływać. Na skórze rozprowadza się bez problemu i wchłania się błyskawicznie. Z wydajnością też jest ok, bo dzięki tej rzadkiej konsystencji wystarczy nam naprawdę niewiele, aby posmarować całe ciało, a nawet jeśli weźmiemy go za dużo to i tak wszystko ładnie się wchłonie i nie będą się robiły takie kluchy (jak czasem z innymi tego typu produktami).

Kolagen nie podrażnia - ja mam skórę normalną, ale podejrzewam, że będzie się też nadawał dla wrażliwej. Co więcej, regularnie stosuję go po depilacji i ani razu skóra mnie nie zapiekła ani nie pojawiło się zaczerwienienie (a miewałam tak czasem z innymi balsamami), więc także łagodzi.

Najbardziej spodobało mi się jednak jego długotrwałe nawilżanie, bo często używałam go na noc i nawet rano czuć było mięciutką, satynową skórę a przy regularnym używaniu zauważyłam, że nie ma konieczności smarowania się po każdej kąpieli. Podobnie jest z zapachem, który również utrzymuje się na naszej skórze następnego dnia.

Pisząc z ręką na sercu, jestem zachwycona tym produktem i z pewnością kupię ponownie, bo kosmetyk stał się moim KWC! Mogę się przyczepić jedynie do opakowania i wydobywania kosmetyku przy mniejszej jego ilości, ale samemu można jakoś nad tym popracować i to udoskonalić, bo w samym kosmetyku nie zmieniłabym absolutnie nic.


Dostępnośćsklep internetowy

Cena: 12 zł/300 ml


Dziękuję firmie BingoSpa za dorzucenie mi tego cudu do paczki, bo odkryłam dzięki temu produkt dla mnie idealny pod każdym względem :) 
Fakt otrzymania go do testowania nie wpływa oczywiście na moją ocenę, a przekonacie się o tym już wkrótce (przy okazji recenzji serum i maseczki).

niedziela, 2 grudnia 2012

Denko - listopad

Denko, denko...
Nie wiem o co chodzi, ale o ile jeszcze bardzo podoba mi się idea wykańczania zalegających kosmetyków i zbierania ich opakowań po to, aby je później uroczyście wyrzucić, tak tworzenie samego posta odwlekam zwykle jak mogę :/ (może gdybym na bieżąco pisała więcej recenzji to z denkiem byłoby łatwiej?). Lubię czytać posty z Waszymi denkami, bo zawsze wpadnie mi coś w oko, ale u siebie tak mi się nie chce tego opisywać, że nie wiem! I postanowiłam sobie, że dalej będę wykańczać i zbierać, ale od stycznia (jeśli nic mi się nie pozmienia) przy okazji publikowania innego posta będę zamieszczać jedynie zdjęcie zdenkowanych kosmetyków z króciutkim opisem. No chyba, że coś cudownego wydarzy się do tego czasu i najdzie mnie jakaś ogromna nieprzemijająca wena ;)


Przejdźmy zatem czym prędzej do sedna:



1. Luksja, płyn do kąpieli czekolada z pomarańczą - cudny zapach gorzkiej czekolady z owocową nutą ♥ bardzo mi się spodobał, bo wg mnie nie jest ani trochę sztuczny. Dodatkowo ogromna butla, która wystarcza na bardzo długo i cena w promocji ok. 6 zł (aktualnie w Rossmannie) sprawiają, że wrócę do niego z pewnością.

2. Avon, odżywczy szampon z marokańskim olejkiem arganowym - pachnie, wygląda i ma taką samą konsystencję jak reszta szamponów AT, dlatego od początku czułam się zawiedziona, bo spodziewałam się czegoś innego. Wiem, że zbiera on dużo pochwał, ale u mnie pierwsze wrażenie przyćmiło jego zalety i nie potrafię go ocenić :/. Być może skuszę się jeszcze na butelkę i przetestuję gruntownie to wtedy się poprawię ;)

3. Avon, delikatny nawilżający płyn do mycia ciała z wyciągiem z rumianku i owsa - kupuję go zwłaszcza dla zapachu ♥, ale działanie również mnie nie zawodzi, więc wracam regularnie.

4. BARWA Laboratorium, mydło w płynie - pierwszy zdenkowany prezent ze spotkania blogerek :). Musiałam się spieszyć, bo otrzymałyśmy je w zasadzie przeterminowane :/ (10.2012). Gdyby to był kosmetyk do twarzy to wylądowałby w koszu, ale na dłonie zaryzykowałam. Pachnie zwyczajnie, jak zwykłe mydło, trochę wysuszało skórę dłoni a pompka pryskała mydłem za rękę... Nie spodobało mi się, ale opakowanie zostawię (rurkę już mi TŻ zwinął do auta (wrr!) a chciałam ją wykorzystać do dozownika do kolagenu Bingo Spa).

5. Carea, płatki kosmetyczne - zielone zużyłam do zmywania paznokci i tonikowania twarzy a fioletowe fajnie sprawdzały się przy demakijażu oczu. Chętnie kupiłabym jeszcze te dwie nowe wersje (niebieską i fioletową), bo polubiłam je bardziej niż te standardowe.

6. Be Beauty, micelarny żel do mycia i demakijażu - często do niego wracam, ale mam też ochotę na wypróbowanie pozostałych wersji (Którą z nich polecacie? Skłaniam się bardziej ku tej nawilżającej). Ostatnio uparcie poszukuję nowości - płynu do demakijażu tej marki, ale na 6 czy 7 Biedronek w mieście nie ma go jeszcze w żadnej...

7. Avon, tropikalny krem do stóp i łokci z kwasami AHA - to także mój ulubieniec, do którego wracam regularnie. Żaden inny krem do stóp tak mi się nie spodobał i prędko nie spodoba ;)

8. Mariza, puder ryżowy - matowił i utrwalał makijaż nie powodując skutków ubocznych, ale 17,9 zł za 5 g to trochę sporo, zwłaszcza, że w tym celu mogę użyć talku, który jest większy i tańszy (dlatego opakowanie zostawiam i będę tam sobie przesypywać puder Babydream;)).

9. Avon, energizujący krem na dzień SPF 20 - jedyny krem z linii Solutions, którego nie zwróciłam po pierwszym użyciu, ale i tak to nie jest to, czego szukam. Błyszczałam się po nim ciut mniej niż po innych i podobała mi się jego gęsta (odżywcza) konsystencja i ciekawy zapach. UWAGA! "Może plamić ubrania, meble i tapicerkę" :?

10. Avon, bezbarwny sztyft przeciw wypryskom - nie wiem co w nim bezbarwnego skoro gołym okiem widać kolor zielony?! WTF?! Jest tam jeszcze go trochę na dnie, ale ciężko było to wydobyć a poza tym termin jest już przekroczony... TŻ czasem go używał i raczej był zadowolony, bo dla mnie jakoś szału nie było - stosowałam, aby już cokolwiek chociaż mieć na tym syfie :/

11. Avon, odżywka przyspieszająca wzrost paznokci - takiego cudaka to jeszcze nie miałam :) Szybko się skończyła, ale faktycznie wydawało mi się, że paznokcie rosły szybciej (stosowałam ją przeważnie po piłowaniu). Dla mnie ok, ale nie wiem czy będę szukać podobnych specyfików gdziekolwiek (bo w Avonie już nie jest dostępna).

12. Efektima, maseczka oczyszczająca - pisałam o niej tutaj, kupię ponownie


Znowu przewaga Avonu... Ale nie martwcie się! Już się z tego leczę (a przynajmniej mam taką nadzieję). Z zapachów i kolorówki (w moim przypadku lakiery, tusze i kredki/konturówki) oraz serii Planet Spa nigdy nie zrezygnuję, ale jeśli chodzi o inne kosmetyki to już nie kuszą mnie tak bardzo nowości. No jeszcze tylko krem BB, który ma się pojawić niebawem mnie ciekawi ;)