Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 sierpnia 2013

Kocham SH - moje sierpniowe łupy :)

Lumpeksiara to moje drugie (czy tam któreś z kolei imię), ale chyba jeszcze nigdy nie pokazywałam Wam swoich łupów. Dziś ostatni dzień lata i sierpnia, więc postanowiłam pochwalić się zakupami z całego miesiąca. Głównie są to rzeczy za złotówkę, ale zdarzają się też inne ceny, bo okres wakacyjny nie sprzyjał porannemu wstawaniu, więc zanim dowlokłam się do SH to zwykle nie było już w czym wybierać.

Zapraszam do obejrzenia (sorki za jakość niektórych zdjęć...)

rurki z ćwiekami R jonaco,
8,5 zł

sukienka Miss Selfridge, 1 zł

bolerko (?) lulu&red, 1 zł
bluzka mgiełka New Look, 1 zł

bluzka mgiełka NN, 1 zł

taka zwykła bluzeczka do żakietu Veromoda, 1 zł

sukienka (do spania ;)) New Look, 1 zł

sweterek z golfem George,
7,5 zł

workery NN, 2 zł
♥ ♥ ♥

chusta z flagą NN
2 zł
♥ ♥ ♥



książkowy łup miesiąca!!!
1 zł
♥ ♥ ♥
i mam nowy cel do szukania w SH - planuję zebrać całą sagę

Jak widzicie, jest to wielki misz-masz, nie ma jednego stylu tylko kupuję to, co jest w bardzo dobrym stanie i mi się podoba. A to, co w domu okazuje się złe rozmiarowo, oddaję siostrze lub mamie :)

Z workerami i chustą to był czad, bo wczoraj w SH mogłam je wyrwać za połowę ceny (czyli workery za 9,5 i chustę za 3,5), ale nie byłam przekonana, więc nie kupiłam. Wiedziałam, że dziś od 9:00 ma być wszystko za 2 zł i planowałam iść, ale nie nastawiałam budzika myśląc, że co będzie to będzie. Nad ranem przyśniło mi się, że zaspałam, ale budząc się po 11:00 cudownie teleportowałam się do SH i moje perełki czekały tam na mnie. Przestraszona obudziłam się i okazało się, że dochodzi 8:00, więc zebrałam się szybko i pogoniłam. Na miejscu byłam o 8:40 i w kolejce do otwarcia stałam jako 7-8, punkt 9:00 - otworzyli! Wszyscy się rzucili, ja po drodze chwyciłam koszyk i idąc do butów złapałam chustę, bo była na wierzchu i wielkim fartem stanęłam przy koszu (są 4 kosze z butami), w którym akurat leżały te workery!!! A całą drogę tak się na nie nakręcałam i bałam się, że może jednak ktoś je wczoraj kupił albo dziś ktoś będzie pierwszy miał je w ręku - co za udręka! Ważne jednak, że się udało i jestem w nich zakochana, bo pasują jak ulał :D

Perłami miesiąca dla mnie są zdecydowanie rurki, sweterek z golfem, workery, chusta i książka!!! Nie wiem czy są to rzeczy w Waszym stylu, ale ja jestem zachwycona i nie mogę się już doczekać września, bo zaprowadzając syna do szkoły na 8:00, na każdej złotówce będę tuż po otwarciu - jupi :D


Lubicie SH?

sobota, 24 sierpnia 2013

Nie tylko dla gadżeciar! Kieszonkowy żel antybakteryjny Bath & Body Works

Żele antybakteryjne czy chusteczki nawilżające ratują nas głównie wtedy, gdy nie mamy innej możliwości oczyszczenia rąk - z tej dwójki, z wygody, wybieram raczej żele, ale i mini opakowanie chusteczek noszę codziennie w torebce. Spodobało mi się takie wyjście awaryjne i zużyłam już 2 opakowania takich żeli, choć ostatnio korzystam z nich głównie po wyjściu z ciuchlandu. Kojarzą mi się one dość dobrze, nie tak sterylnie jak wcześniej przypuszczałam a przyjemnie i aromatycznie, ale to za sprawą żelu od Bath & Body Works prawdziwie je pokochałam! Oto jak prezentuje się mój żelik o zapachu Caribbean escape 


czy ten zielony uchwyt ma jakąś ukrytą rolę poza ułatwianiem odnalezienia w torebce?


Od producenta:


Żel zamknięty jest w tubce mieszczącej 29 ml różowego płynu z granatowymi, noenowymi kuleczkami. Otwór jest w sam raz i pozwala na wyciśnięcie odpowiedniej ilości preparatu. Plastik jest twardy, ale bez problemu można go przycisnąć.




Po wyciśnieciu nasze nozdrza zbombardowane są niezwykłą mieszanką zapachów! Ja wyczuwam najpierw arbuza, potem kokosa a następnie grapefruita i inne cytrusy - i to właśnie w takiej kolejności. Czasem tak długo się wwąchuję aż zapominam, że żel mam rozetrzeć na dłoni ;) a przez to, że jest on dość rzadki, spływa mi z rąk jak zbyt długo to trwa.
Szkoda, że nie możecie tego poczuć!


dłoń mojego małego amatora, który najchętniej zlizałby cały żel z rąk ;)

Dłonie po wtarciu żelu pachną jeszcze długo i długo, nie są przesuszone i faktycznie można uwierzyć, że wszystkie (albo raczej prawie wszystkie ;)) bakterie są zlikwidowane - ciężko to zbadać samemu czy nazwać to uczucie. Mam porównanie tylko do dwóch żeli Oriflame i ten od B&BW wypada (o wiele) lepiej niemal w każdej kwestii: zapach, brak przesuszenia, wygląd, cena (jedynie dostępność jest na minus). Nie wiem też jak z wydajnością, tzn. na jak długo wystarczy mi ta buteleczka, ale widząc, że każdorazowo zużywam niewiele, spodziewam się długiego romansu.


bez kubraczka prezentuje się równie dobrze

Skład:



Inne wersje zapachowe dostępne w sklepie stacjonarnym:

źródło

źródło

Swój żel otrzymałam na spotkaniu w Hrubieszowie i od razu zachwycałyśmy sie opakowaniem i kombinowałyśmy jak tu wykorzystać je na dłużej (myślałam o przelewaniu Carexa do buteleczki), bo, znając ceny innych produktów B&BW, myślałam, że żel jest dość drogi. Okazało się inaczej i już nie mogę się doczekać wizyty w sklepie, bo chyba kupię sobie wszystkie wersje zapachowe!



Cena:
5,9 zł/29 ml + breloczek 15 zł (źródło)

Dostępność:
sklep stacjonarny w Warszawie


Używacie takich żeli czy wolicie chusteczki?

wtorek, 20 sierpnia 2013

Zgrany duet od Venus czyli słów kilka o depilacji

Lato wymaga od nas gładkich nóg. Może się to podobać lub nie (czytałam ostatnio o dziwnej akcji polegającej na zapuszczaniu włosów - TFU!), ale ja nie wyobrażam sobie zaniedbać się w tej kwestii. Dawno temu używałam pianek od Venus, zwłaszcza konwaliowej, ale po jakimś czasie doszlam do wniosku, że właściwie mogę się golić i bez niej, na żel pod prysznic. Różnicy w efekcie nie zauważałam a depilacja odbywała się szybciej, więc mi to odpowiadało. W maju i czerwcu na spotkaniach blogerskich zostałyśmy hojnie obdarowane przez Venus i z chęcią przystąpiłam do testów. Na pierwszy ogień poszły

żel do golenia 

oraz 

balsam po goleniu i depilacji 



Zacznijmy po kolei czyli od żelu:

*ułatwia golenie
*łagodzi i nawilża skórę

Otrzymujemy go w metalowym opakowaniu (jak to się nazywa???) a jego kolorystyka jest utrzymana w bardzo kobiecym stylu - połączenie różu z limonką i srebrem. Opakowanie jest bardzo poręczne a matowe wykończenie sprawia, że nie wyślizguje nam się z rąk. Pod plastikową zatyczką znajduje się otwór, przez który wychodzi żel


Przed użyciem nie trzeba wstrząsać opakowaniem, wystarczy lekko przycisnąć i mamy żel


Jak widzicie, konsystencja (jak z nazwy) jest żelowa, ale w kontakcie z powietrzem i ze skórą, podczas rozprowadzania żel zamienia się w miękką, ale dość gęstą, jasnoróżową piankę.



Depilację wykonuję najczęściej podczas kąpieli, więc na wilgotne, wyciągnięte do góry nogi nakładam żel (tak jak zaleca producent "niewielką ilość", bo w trakcie zyskuje on na objętości), rozprowadzam go równomiernie i zaczynam działać maszynką. Wszystko idzie szybko i płynnie a do tego przyjemnie, dzięki bardzo ładnemu, kwiatowemu zapachowi. Po zabiegu i spłukaniu resztek pianki nogi są gładkie i pachnące. Nawilżenie ciężko zweryfikować, ale faktycznie nie trzeba biegiem wcierać balsamu, więc coś w tym musi być.

Jeśli chodzi o podrażnienia to winę za to ponosi raczej maszynka a nie żel, ale zauważyłam, że podczas depilacji z tym produktem cieżko jest się zaciąć, bo skóra pokryta jest naprawdę gęstą warstwą pianki, co uważam już jest dużą ochroną i eliminuje wszelkie ryzykowne draśnięcia.


Teraz, będąc przy temacie podrażnień, przejdźmy płynnie do drugiego elementu duetu czyli łagodzącego balsamu

* nawilżenie bez podrażnień


Jak widzicie na zdjęciu, balsam znajduje się w górnej części opakowania, bo od samego początku trzymam go do góry dnem, aby pod koniec nie męczyć się z wydobywaniem resztek. Zakrętka jest lekko ścięta, ale stabilna, więc stojący balsam przypomina wieżę w Pizie i się nie wywraca na półce.
W miękkiej, plastikowej butelce mieści się 200 ml balsamu, który swoją konsystencją przypomina mi raczej mleczko i przez to jest baaardzo wydajny - już odrobina wystarczy na dokładne rozprowadzenie po ciele.


Dzięki dwóm pierwszym składnikom aktywnym balsam pachnie przepięknie, smakowicie i bardzo letnio - ja czuję głównie pomarańcze, ale jest to dość delikatny, nienatarczywy aromat.
Mimo swojej lekkiej formuły, balsam bardzo dobrze pielęgnuje skórę po depilacji a w razie podrażnień nie powoduje pieczenia. Bardzo szybko się wchłania i pozostawia skórę lekko zmatowioną, co jest efektem bardzo pożądanym przeze mnie. Nawilżenie nie jest jakieś mega długotrwałe i dogłębne, ale po użyciu go rano, do wieczora mogę się cieszyć miękką skórą bez podkreślania suchych partii. Przy codziennej depilacji mógłby sobie nie radzić z nawilżaniem latem, ale ja depiluję nogi co drugi dzień, więc balsamu używam na zmianę z produktami bardziej nawilżającymi.



Cena:
żel - 10,99 zł/200 ml
balsam - 7 zł/200 ml

Dostępność:
drogerie kosmetyczne


Polecam Wam gorąco ten duet do zadań specjalnych - zarówno żel jak i balsam bardzo dobrze spełniają swoje zadania i swoim zapachem umilają nam tę czynność a poza tym bardzo ładnie prezentują się na półce w łazience. No chyba, że macie awersję do koloru różowego ;)



Znacie? Lubicie?
Wolicie maszynkę czy raczej wosk lub depilator?

czwartek, 15 sierpnia 2013

Maseczka miętowa, Queen Helene

Korzystając z aktualnie zwolnionego komputera, chciałabym Was zapoznać z amerykańską firmą i bestsellerowym kosmetykiem, który otrzymałam w lutym na spotkaniu blogerek w Hrubieszowie. Dla mnie był to pierwszy kontakt i z 4 otrzymanych produktów to właśnie miętowa maseczka pierwsza (i jedyna ;) poszła w ruch. Tak wygląda w opakowaniu


Pierwsze co dziwi to niespotykana objętość 56,7 g, bo tak to opakowanie nie wyróżnia się niczym specjalnym - całkiem przyjemna kolorystyka, miękki plastik i tubka z zakrętką.


Maseczka ma nam pomóc w walce z trądzikiem poprzez zasuszanie pryszczy, usuwanie zaskórników i zmniejszanie porów - po prostu idealna dla mnie!


Oto informacje od producenta:



Od razu zweryfikujmy to przechodząc do moich wrażeń - używam jej już od kilku miesięcy z różną regularnością i muszę powiedzieć, że robię to bardzo chętnie. Mimo drobnych problemów z wydobyciem i rozprowadzeniem jej na twarzy a także początkowym pieczeniem (wrażenie mija po paru minutach) uważam, że faktycznie działa dobrze na wszelkie niespodzianki na mojej twarzy. Po 15 minutach i zmyciu twardej skorupy, twarz wydaje się być rozjaśniona a zmiany nieco przygaszone, pory są mniej widoczne a cała buźka przyjemnie gładka i matowa. Maseczka nie przesusza ani nie porażnia skóry, ale ja od razu przecieram twarz tonikiem i może dzięki temu tego nie zauważam (chodzi mi głównie o wysuszanie, bo zaczerwienienia nigdy nie zaobserwowałam).
Być może przy regularnym stosowaniu powoduje całkowite pozbycie sie syfów i widoczną poprawę stanu skóry, ale u mnie często wyciąga coś złego na wierzch i zwyczajnie się boję gorszego wysypu. Poza tym, nigdzie nie znalazłam informacji o tym jak często można ją stosować, więc wolę nie przesadzać.

Od jakiegoś czasu używam też jej punktowo i smaruję krosty na noc - maseczka dość szybko zasycha i przestaję czuć cokolwiek (więc zaczynam wątpić w jej działanie), ale rano zmiany rzeczywiście są podsuszone i podgojone. Ubolewam, że nie radzi sobie z przyspieszaniem "dojrzewania" zmian, ale nic co stosowałam do tej pory sobie z tym nie radziło, więc widocznie muszę cierpliwie znościć cały ten długotrwały etap...



Otwór przez który wychodzi produkt - dziurka jest dość spora, ale i tak zawsze są problemy z wyciśnięciem, bo maseczka jest bardzo gęsta.



I tu już mamy maseczkę - zielona, gęsta pasta o zapachu gumy Wrigley's Spearmint ♥ (a przynajmniej to jest moje pierwsze skojarzenie, bo gumy nie żułam juz bardzo dawno). Można go też porównać do zielonej Orbit.



Dostępność:

Cena:
8,5 zł/ 56,7 g lub 21,9 zł/270 g (+ koszty wysyłki ok. 6 zł)

Skład:
Water (Aqua), Kaolin, Bentonite, Glycerin, Zinc Oxide, Propylene Glycol, Sulfur, Chromium Oxide Greens, Fragrance (Parfum), Phenoxyethanol, Methylparaben


Reasumując, uważam, że produkt jest godny polecenia osobom, które borykają się ze zmianami trądzikowymi, bo mięta fajnie łagodzi i chłodzi a do tego nie podrażnia. A do wyduszania i rozprowadzania na twarzy można się spokojnie przyzwyczaić ;)




Specjalnie dla Was porobiłam skany ulotki, którą otrzymałam razem z maseczką - możecie zapoznać się z resztą produktów firmy Queen Helene:






mam jedną tubkę tego pierwszego olejku i odżywkę z cholesterolem 57 g


dostałam także 2 opakowania masła kakaowego 28 g (jednego używa siostra)


I jak tam? Znacie firmę? Testowałyście coś? Ja jestem bardzo ciekawa peelingów i innych maseczek.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

50 przypadkowych faktów o mnie

Chciałam się przyłączyć do zabawy od kiedy zobaczyłam odpowiedź na ten tag u Bellitki. Myślałam jednak, że trochę ciężko będzie mi podzielić się z Wami aż 50-cioma faktami i od tamtego czasu cały czas układam je sobie w głowie - szkoda, że nie mam dyktafonu to bym to sobie nagrywała a tak nie wiem czy nie pominę czegoś, z czym planowałam się ujawnić.



1. Jestem typową Moniką i bardzo lubię swoje imię.
Sama, samotna, choć nie jedynaczka, choleryczka.
Oto "moje" przysłowie:
"Może nawet bywa trochę dzika, 
Może nawet nazbyt żywa bywa 
To nie ważne! Ważne, że Monika
Kiedy uszczęśliwia innych
Sama jest szczęśliwa"

2. Jestem typowym Baranem.

3. Urodziłam się w Wielką Niedzielę.
Podobno osoby urodzone w sobotę lub niedzielę są leniwe...

4. Mam siostrę (młodszą o 2 lata) i brata (młodszego o 12 lat).

5. Jak byłam mała to mówiłam, że w wieku 20 lat chcę mieć dziecko i tak się stało.

6. Za małolata podzieliłyśmy się z siostrą nałogami: jej przypadły papierosy a mi alkohol. Ona zapomniała o tym a ja nadrabiam za nas obie ;)

7. Nie mam i nie będę mieć prawa jazdy. Kompletnie tego nie czuję i pewnie byłabym przysłowiową babą za kierownicą.

8. Myli mi się strona prawa i lewa. Jak szybko muszę kogoś pokierować to wskazuję ręką albo ściskam prawą dłoń i już mogę powiedzieć. Podobnie mam z pionem i poziomem.

9. Nigdy w życiu nie byłam w solarium i z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej głupio mi tam iść.

10. Brzydzę się jajek.
Lubię je jeść, ale wyłączam wtedy myślenie o tym, co jem i zawsze wycinam zarodki i te sprężynki a po każdym dotknięciu jajka lub wytłaczanki muszę myć ręce. Moją fobią zarażam syna, bo zabraniam mu dotykać jajek. Nie wiem skąd to mam.

11. Nigdy nie próbuję masy na kotlety mielone.
Jak nie ma TŻa lub syna to robię to na oko lub powąchanie - jak dobrze pachnie to smażę. Ale surowe mięso zdażyło mi się jeść.

12. Lubię gotować, ale tylko szybkie i proste posiłki.
Jak muszę coś upichcić z przepisu to wkurzam się na nieprecyzyjne podanie ilości potrzebnych składników. Pierogów chyba nigdy nie zrobię, bo nie wiem ile to mąki, żeby zajęła wodę (albo odwrotnie).

13. Lubię ciasta.
Głównie jeść, ale zdarza mi się też coś upiec. Najbardziej pamiętnym popisem jest szarlotka, którą upiekłam specjalnie na pierwsze odwiedziny TŻa w moim domu - zapomniałam zostawić ciasto na wierzch, ale i tak była dobra :).

14. Uwielbiam czytać.
Mam fazy na czytanie na maksa a czasem sobie odpuszczam i jakis czas mi nie po drodze z książkami.

15. Chcę mieć 4 dzieci - dwie córki i dwóch synów.
Póki co mam tylko jednego.

16. Nigdy nie miałam dobrego kontaktu z dziećmi. Nie umiałam z nimi gadać itp. Teraz też z tym różnie, ale z Synem jest inaczej.

17. Do końca gimnazjum byłam bardzo dobrą uczennicą.
Zawsze miałam świadectwa z paskiem i co roku dostawałam nagrodę za zachowanie i oceny oraz dodatkową z biblioteki za czytanie. W liceum też uczyłam się dobrze, ale pasek już mi się nie zdarzył.

18. Zawsze w szkole szło mi dobrze na dyktandach, ale na studiach, po dwóch udziałach w chełmskim dyktandzie, dałam sobie z tym spokój.

19. Uwielbiam film Grease.
Nie wiem ile razy już go widziałam, ale niektóre kwestie znam na pamięć. O piosenkach nawet nie wspomnę! Marzy mi się impreza w stylu Grease: mój TŻ jako Travolta (nawet trochę podobny) a ja Rizzo ;)

20. Z seriali to namiętnie oglądam tylko Dextera i Grę o tron. Podchodziłam trochę do Zakazanego imperium, ale nie wciągnęło mnie.

21. Mam dożywotnią pamiątkę I komunii świętej - w białych lakierkach i podkolanówkach bawiłam się w łapanego dookoła samochodu, wywaliłam się na żużlu tak fatalnie, że poharatałam sobie kolano. Spędziłam kilkadziesiąt minut w chlewiku z moją kuzynką, bo bałam się wrócić do domu. W efekcie miałam szlaban na rower a cały "biały tydzień" chodziłam do kościoła ze sztywna nogą a do komunii przystępowałam na stojąco. Do tej pory mam paskudną bliznę.

22. W temacie komunii - zamiast górala, w prezencie od chrzestnego dostałam super ekstra czarnego BMXa z niebieskimi oponami!!! Szkoda tylko, że był na mnie na styk i długo się nim nie nacieszyłam, bo biłam kolanami w kierownicę.

23. Od małego byłam raczej chłopczycą, rozrabiałam, potem imprezowałam i to ja byłam tą gorszą córką.

24. Od podstawówki jeździłam z koleżankami po okolicznych festiwalach wokalnych, śpiewałam na mszach w kościele i wielu akademiach. W liceum śpiewałam w zespole rock'owym.

25. Podczas wykonywania nudnych, monotonnych czynności (jak pielenie ogródka) jak przylepi się do mnie jakaś piosenka to chodzi mi po głowie przez cały dzień i nie umiem się od niej uwolnić. Nucenie innego kawałka nie pomaga, bo po chwili wraca do mnie ten, co mnie akurat męczy. Często są to 2-3 wersy głupich piosenek.

26. Przeszłam już niemal przez wszystkie gatunki muzyczne: podstawówka - pop, gimnazjum - hip hop a potem rock, liceum - rock i wszelkie jego odmiany oraz reggae itp. Teraz słucham wszystkiego, co mi się podoba, nie ograniczam się do jednego gatunku. Na co dzień jest to muzyka rodem z Trójki i bardzo lubię Roberta Kanterajta i Agnieszkę Szydłowską. Czasem lubię się (przepraszam za słowo) odmóżdżyć słuchając Eski, Zetki czy Rmf fm, ale imprezuję przeważnie przy muzyce w tym stylu.

27. Muzyka towarzyszy mi niemal przez całą dobę odkąd zaczęłam jej świadomie słuchać.

28. Lubię karaoke. Zarówno domowe jak i barowe.

29. Panicznie boję się dentysty, ale staram się, żeby moimi lękami nie zarazić Syna.

30. Mam dużo pieprzyków na całym ciele. Jeden z nich mam nad ustami (prawie jak MM) w tym samym miejscu co moja matka chrzestna czyli siostra cioteczna.

31. Jestem potrójną ciocią. Mam dwóch siostrzeńców i jedną siostrzenicę.

32. Siostra bliźniaczka mojego męża też ma na imię Monika i przez pewien czas miałyśmy tak samo na nazwisko (aż do jej ślubu), więc czasem odbierała za mnie przesyłki na poczcie. Raz nawet wpłacono jej moje stypendium, bo studiowała na tej samej uczelni tylko na innym wydziale.

33. Jestem wielką fanką krótkich fryzur i prawie przez połowę swojego życia miałam któtko ścięte włosy. Teraz przyzwyczajam się do długich.



34. Jestem starsza od TŻa o 9 miesięcy ;)

35. Uwielbiam oglądać Familiadę. Chcemy tam pojechać, ale nie możemy skompletować drużyny.

36. Nie wyobrażam sobie wyjazdu za granicę w celu tam zamieszkania na stałe.

37. Zawsze recytowałam wiersze we wszelkich akademiach. Najbardziej lubiłam scenariusz tej z okazji odzyskania niepodległości 11 listopada i żałowałam, że tylko chłopaki mogli śpiewać na niej piosenki.

38. Uczestniczyłam w pieszej pielgrzymce do Częstochowy.
Przeszłam cały dystans (miałam tylko jeden dzień przerwy) i uważam, że to świetna przygoda! Do tej pory wracam pamięcią do niektórych momentów i jak klatki na kliszy wyświetlają mi się miejsca odpoczynku, których nazw już dawno nie pamiętam.

39. 2 razy byłam na lednickim spotkaniu młodzieży, było to w czasach mojej uduchowionej aktywności. Monetę-talent z jednego z nich do tej pory noszę w portfelu.

40. Jak byłam mała to bałam się, że nagle usłyszę głos powołania a ja chciałam w przyszłości założyć rodzinę...

41. Nie lubię łazić po centrach handlowych, mierzyć i kupować ciuchów. Wolę ciuchlandy :D

42. Boję się wody.
Nie lubię jak wlewa mi się ona do uszu, nosa czy oczu i dlatego nie umiem pływać. Jak zanurzę się w ciepłej wodzie po szyję to czuję duszności i zaraz się denerwuję.

43. Jestem bałaganiarą i słabo zorganizowaną osobą, Często zapominam kupić coś do przygotowania obiadu i muszę improwizować, bo przeważnie nie chce mi się lub nie mam już czasu, aby lecieć do sklepu.

44. Jestem zaborczą zazdrośnicą.

45. Urodziłam się ze zwichniętymi bioderkami, przez to byłam strasznie rozdartym dzieckiem, ale dopiero babcia odkryła to jak miałam 8-9 miesięcy...

46. Od malego źle wychodzę na zdjęciach, chyba, że są robione gdy o tym nie wiem.

47. Jestem kleptomanką, gadżeciarą i zbiaraczem wielu niepotrzebnych rzeczy, tzw. przyda-się. Przez to przeprowadzki to dla mnie koszmar.

48. Jestem wzrokowcem. Pamiętam twarze, okoliczności poznania i inne niepotrzebne szczegóły, ale nie imiona.

49. Zwykle odkładam wszystko na ostatnią chwilę: obiad, sprzątanie, nauka. Na egzaminach często trafiałam na pytania, które opracowywałam tuż przed wejściem. Jestem fuksiarą i mam więcej szczęścia niż rozumu ;)

50. Beczę na akademiach u Syna, wcześniej w przedszkolu a teraz w szkole. Zawsze rozglądam się wtedy czy ktoś jeszcze i zastanawiam się czy to one są takie nieczułe czy ja za bardzo...




Ojeju! Nie myślałam, że uda mi się dobrnąć do 50 faktów a tu czuję, że jeszcze coś bym mogła dodać ;) Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Krem upiększający Anew Vitale BB, Avon

Moda na BB trwa w najlepsze i chyba nie ma już firmy, która nie miałaby go w swojej ofercie - firmy katalogowe też nie chcą być w tyle. Pierwszy BB w Avonie pojawił się jeszcze w tamtym roku, ale po zapoznaniu się z opiniami na forach internetowych nawet mnie nie kusił. Za to kiedy tylko zobaczyłam, że planowane jest wprowadzenie tejże nowości w linii Anew Vitale już zacierałam ręce i czekałam z wielką niecierpliwością na możliwość zakupu. I oto jest

krem upiększający Anew Vitale BB

SPF 20


Krem natychmiast:
* usuwa niedoskonałości cery i zaczerwienienia,
* wyrównuje koloryt skóry,
* sprawia, że skóra promienieje energią i zdrowym blaskiem,
* redukuje widoczność porów,
* daje uczucie nawilżenia i gładkości,
* silnie matuje skórę.

Seria Anew Vitale przeznaczona jest dla osób 25+ a krem (niby) nadaje się dla każdego odcienia skóry. Zaraz się przekonacie skąd to niby...

Po lewej BB Soraya a po prawej BB Anew Vitale

i roztarte na skórze.
Jak widzicie, BB Anew Vitale jest jakby ciemniejszy niż BB Soraya, ale są to dwie różne tonacje: pierwszy - różowa, a drugi żółta. Z doświadczenia wiem, że odcień w żółtej tonacji prędzej dopasuje się do mojego kolorytu skóry niż ten w różowej i tak niestety jest w tym przypadku. Do tego dochodzi pora roku, która sprzyja opalaniu, więc tym bardziej.

Od zawsze mam problem z podkladami w Avonie (dlatego już ich nawet nie kupuję), bo zimą jestem bladziochem i najjaśniejszy podkład z tonacji różowej jest zbyt różowy a z tonacji żółtej za ciemny... Myślałam, że tu faktycznie wszystko się dopasuje, ale nie u mnie :/
Może nie mam jakoś mega opalonej twarzy, ale w kontraście z opalonym dekoltem całość prezentuje się koszmarnie i na linii żuchwy ewidentnie widać różnicę. Podczas testowania tego kremu używałam ciemniejszego pudru, dlatego jakoś to wyglądało, ale ostatecznie postanowiłam odstawić go na zimę. I tu zastanawiam się nad sensownością tego zakupu teraz, bo zdecydowałam się na krem, aby ulżyć skórze latem i chciałam dać jej odpocząć mimo wszystkich niedoskonałości, z którymi się borykam. No i się nie da...


UWAGA!!! Straszę...
(specjalnie wybrałam tą gorszą stronę twarzy)

przed
po (tu dobrze widać różnicę na linii żuchwy)

przed
po (a tu w górę od brwi też nie mam kremu)


z BB

z BB
Jestem zadowolona z tego jak kryje plamki i drobne przebarwienia, z większymi i z syfami sobie nie radzi, ale to nie jego rola. Koloryt jest wyrównany, ale weryfikując obietnice producenta nie mogę zgodzić się z tym, że redukuje widoczność porów - jak same widzicie, nie ma różnicy z BB czy bez niego. Skóra faktycznie jest gładka i nawilżona, krem absolutnie nie wysusza mimo tego, że naprawdę dobrze matuje! Nie jest to tzw. tępy mat, ale skóra wygląda dobrze i zdrowo - i aż sama się sobie dziwię, że powoli się do tego przekonuję, bo do tej pory robiłam wszystko, aby być zmatowioną "na tępo" ;) a tu zaskoczenie, można się podobać sobie i bez tego.

Największym minusem tego kremu jest jego zapach :/. Krem niestety nie pachnie jak reszta kosmetyków z serii czyli owocowo. Tu czuję chemiczny aromat, coś podobnego do zapachu kolorowego Magixa. I może można się do niego przyzwyczaić gdyby nie to, że w moim przypadku składniki zapachowe wchodzą w jakieś dziwne reakcje ze skórą i w ciągu dnia, ni stąd ni zowąd (jak zapachowa purchawka robi się puff!) fetorkowa fala atakuje moje nozdrza... Aktualne upały tylko potęgują te niemiłe doznania. Nigdy wcześniej nie miałam czegoś podobnego i nie umiem się do tego przyzwyczaić.



Konsystencja:
delikatny i lekki kremowy mus, który bardzo dobrze się rozprowadza i szybko wchłania

Opakowanie:
fuksjowe tekturowe pudełeczko a w środku ulotka i plastikowa tubka z zakrętką (to ombre czy gradient?)

Dostępność:
konsultantki

Cena:
43 zł (w promocji ok. 25 zł)/30 ml

Skład:
przeraża...
Ja nie skreślam go ostatecznie mimo zapachu i niedopasowanego odcienia, bo bardzo polubiłam jego konsystencję i efekt zdrowego matowienia a także lekkość, która (gdyby nie 2 powyższe minusy) mogłaby sprawiać wrażenie braku makijażu na twarzy. Nie chcę Was namawiać ani tym bardziej odstraszać od zakupu - najlepiej gdybyście miały możliwość przetestowania go z próbki.


Znacie ten BB? A może macie innego "naszego" ulubieńca? (z racji mojej ignorancji na azjatyckich się nie znam :/)


P.S. Proszę też abyście poleciły mi coś skutecznego do stosowania punktowego na syfy - coś, co przyspieszy ich "dojrzewanie" a po wszystkim - gojenie...