Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 stycznia 2014

Współpraca Bingo Spa + wyniki

Dziś bardzo szybko, bo szykuję się do pracy :)

Najpierw Bingo Spa.
Postanowiłam wysłać swoje zgłoszenie do 5-ej edycji współpracy z blogerami i udało mi się załapać do drugiego etapu trwającego od 1 stycznia do końca marca 2014 r. W ramach kwoty 40 zł mogłam sobie wybrać maksymalnie 3 produkty z przesłanej listy i oto, co przyszło do mnie przed chwilą:



- średni peeling błotny do twarzy 
kwas mlekowy
kwasy owocowe

- serum kolagenowe do ciała
olejek arganowy

peeling
serum

Niebawem biorę się za testy, więc za jakiś czas możecie się spodziewać recenzji.



No i zapowiedziane wyniki :)
Przepraszam, że dopiero, ale, tak jak wspomniałam, od poniedziałku pracuję i musze się przyzwyczaić do nowego planu dnia... Mam nadzieję, że jakoś się ogarnę, bo nie chcę, żeby blog cierpiał kosztem pracy.
Miałam w planach podzielić się z Wami dwoma produktami - jednym małym (czyli żelem albo kryształkami) i jednym dużym (czyli balsamem albo płynem), ale zgłosiło się tylko 7 osób, więc poszło szybko, bo wylosowałam jedną osobę i

the winner is...



Serdecznie Ci gratuluję i czekam na dane do wysyłki.
Nadmienię tylko cichutko, że mam w planach tradycyjne rozdanie także stay tunned ;)
Do napisania!

niedziela, 26 stycznia 2014

Kwartet makijażowy od Ingrid Cosmetics

Dziś będzie historyczny moment, ponieważ po raz pierwszy pokaże Wam swój makijaż oka (w zasadzie to mam nadzieję, że tak się stanie, bo te słowa piszę o godz. 13:00, aparat ze zdjęciami się ładuje i mam nadzieję, że po zgraniu ich na kompa okaże się, że mogę z tym do ludzi...). Od razu ostudzę jednak ten entuzjazm i uprzedzę, że będzie tak jak napisałam - makijaż jednego oka, ale w dwóch wersjach. O tym jednak dopiero gdzieś pod koniec tego przydługiego, wybaczcie, posta ;).

Na październikowym spotkaniu blogerek w Zamościu otrzymałyśmy zestaw 4 produktów do makijażu od firmy Verona 



- BB krem Ingrid HD Beauty Innovation, 02
- kredka do oczu i ust, 108
- cienie trio, 044
- róż do policzków Satin Touch.

Pisząc początek tego posta miałam problem i z tytułem i z etykietami, więc musiałam poszukać i już wiem! Firma Verona Products Professsional ma pod sobą 3 marki zajmujące się kolorówką: bohaterów dzisiejszej notki czyli Ingrid Cosmetics, Vollare Cosmetics oraz Butterfly Collection. Asortyment tych marek jest bardzo podobny - Ingrid Cosmetics ma największą ofertę, bo oprócz kolorówki jest wzbogacona o demakijaż, bazy pod makijaż, pielęgnację twarzy i zapachy. 



Zacznijmy od kremu BB. Jak widzicie na zdjęciach, znajduje się on w tubce o standardowej pojemności 30 ml. Opakowanie całkiem ładnie się prezentuje, ale ma jedną wadę - zakrętkę. W tego typu produktach wolę inne zamykanie, ale w sumie można się przyzwyczaić. 



Kremik jest bardzo lekki, dzięki temu łatwo się rozprowadza i dość szybko wchłania niemal do całkowitego matu - i tym mnie zaskoczył, bo podczas rozprowadzania jest bardzo mokry i buzia się błyszczy, ale po chwili wysycha i jest ok. Nie wiem jak długo utrzymuje się efekt matowienia, bo nie używałam go samodzielnie tylko od razu pudrowałam twarz. I tyle jeśli chodzi o plusy... Natychmiastowe przypudrowanie (i to bardzo jasnym pudrem) było konieczne, ponieważ otrzymałam odcień 02, który okazał się dla mnie zbyt ciemny i odznaczał się już na linii żuchwy a w porównaniu z jasną szyją całość wyglądała źle.  Dodatkowo bardzo słabe, niemal żadne krycie sprawiło, że krem miałam na twarzy 2 razy. Producent zapewnia, że krem ukryje niewielkie niedoskonałości - ja mam raczej wielkie, więc nie mogę obniżyć mu za to oceny, ale muszę go odstawić i poczekać na swoje lepsze dni i opaloną buźkę. W związku z powyższym, nie mogę stwierdzić czy zapycha, przesusza itp. 



Kolejnym obiektem na tapecie niech będzie kredka do oczu i ust. Otrzymałam odcień 108 i jest to ciemny granat, który na powiece wychodzi jaśniej niż można się tego spodziewać (ok, niż ja się tego spodziewałam). Absolutnie nie oznacza to, że gorzej, bo kredka będzie alternatywą dla nudnej czarnej kreski, którą wybieram najczęściej, głównie z wygody.  



Kredka jest twarda i podczas pierwszego użycia powieka aż boli i ciężko zrobić ładną kreskę, ale potem mięknie i idzie o wiele łatwiej. Kredka nie odbija się na górnej powiece i nie ściera w ciągu dnia - jest bardzo trwała, ale bez trudu schodzi pod wacikiem z płynem micelarnym. Chciałam się wybić i zaszokować pokazując ją na ustach, ale brak mi odwagi... Producent pisze, że koryguje linię ust, nadając im odpowiedni kształt. Nadmienię tylko, że daje dość ciekawy, matowy efekt, ale bardzo wysusza usta. Na szczęście łatwo się zmywa.



Teraz kolej na cienie. Hmmm, jakby tu zacząć? Nie maluję się cieniami, bo nie umiem i szkoda mi na to czasu rano. Poza tym mam jakieś krzywe powieki i jedno oko zamyka się inaczej a drugie inaczej i cienie to tylko podkreślają. W swoich zasobach mam jedną koszmarną paletkę i pojedynczy cień, których używam czasem wieczorami do fantazjowania na powiekach a poza tym mam kilka nieużywanych pigmentów (Kobo, Mariza, Glazel) i kilka pojedynczych cieni (pozostałe  paletki spotkaniowe oddałam mamie).
Trio o numerze 044 jest bardzo neutralnym zestawem odcieni - wydaje mi się, że pasują każdemu i ciężko zrobić sobie nimi krzywdę. 




Na fotce ze swatchami po lewej stronie macie cienie na bazie, po prawej na gołej dłoni.
Dla takiego laika cieniowego jak ja był to dobry wybór, choć i tak przysporzył mi sporo trudności (chodzi tu jedynie o moje umiejętności). Gdyby nie wujek Google i jego propozycje najłatwiejszego na świecie makijażu oczu to nie byłoby tego postu. I tak ograniczyłam się do dwóch najjaśniejszych kolorków: beżowego i jasnobrązowego. Ten ciemny to już dla mnie wyższa szkoła jazdy. A biorąc pod uwagę to, że nie mam pędzelka to już w ogóle (na szczęście jakoś wybrnęłam).



Na koniec został mi róż, który mimo całego swojego uroku nie miał szansy zagościć na dłużej na mojej twarzy, jedynie na dłoni. Piękna, tłoczona róża sprawiała, że aż szkoda mi było miziać po niej palcami, ale musiałam! Wydaje mi się, że z dostępnych trzech odcieni, ten jest najbardziej bezpieczny i uniwersalny.



Niestety, ale na mojej zanieczyszczonej twarzy róże do policzków wyglądają koszmarnie i podkreślają tylko jej kiepski stan, więc ich nie używam, czekając na lepsze czasy. Czytałam opinie, że róż daje bardzo subtelny efekt i trzeba się porządnie namachać pędzelkiem, aby coś było widać - nie wiem czy ja mam inny odcień czy twardszy pędzelek, ale u mnie już po jednym miźnięciu i omieceniu twarzy policzki były mocno zaznaczone. 


Podsumowując, z doboru produktów początkowo byłam zadowolona połowicznie. Cienie i róż zostały dobrane przypadkowo, ale bardzo neutralnie - raczej każdy powinien być zadowolony. Gorzej z kremem i kredką. W moim przypadku granat okazał się jednak trafiony, ale odcień kremu już mniej. Tak więc ostatecznie wychodzi, że jestem zadowolona na 75 %. Może gdy poprawi się stan mojej cery i nadejdzie lato, poziom zadowolenia wzrośnie :)


No to pora na oko, fotki robione przed 13:00

oko lewe bez kredki

oko prawe z kredką
Tak jak myślałam - efektu nie widać. Nie wiem czy to wina aparatu czy moich umiejętności, ale podczas malowania naprawdę widziałam wycieniowane oko! Na oku z kredką widać przynajmniej delikatny błysk, więc musicie mi uwierzyć, że na powiece znajduje się beż i jasny brąz z paletki trio...  

Fotki robione wieczorem (po naładowaniu baterii)




Następnym razem postaram się poszaleć z tym ciemniejszym brązem i może poproszę kogoś niech spróbuje to złapać na zdjęciach...

Do makijażu użyłam 

czwartek, 23 stycznia 2014

Downton Abbey by Marks&Spencer czyli znowu byłam w SH + coś dla Was

Postanowiłam sobie kiedyś, że na początku miesiąca będę pokazywać zakupy z miesiąca poprzedniego... Ale znowu nie umiem się powstrzymać! Poszłam do sh po książki a wyszłam jak ostatnio czyli jak Zabłocki na ... żelach ;) Na wstępie jednak przepraszam Was za jakość zdjęć, ale jutro nie będę miała na to czasu a aż mnie nosi, żeby już dziś podzielić się z Wami moim łupem.
Oto i on:


zestaw kosmetyków Marks&Spencer inspirowany serialem kostiumowym Downton Abbey


w skład zestawu wchodzą:
- żel pod prysznic 75 ml
- balsam do ciała 250 ml
- płyn do kąpieli 250 ml
- kryształki do kąpieli 50 g
- świeca zapachowa 96 g.

Cena w SH8,5 zł

Kolekcja miała się pojawić w sklepach firmowych M&S  w październiku 2013, więc jest dość świeża.


Czy ja muszę Wam pisać o niebanalnym wykonaniu już samych opakowań? 
Piękne zdobienia w stylu retro w połaczeniu z pudrowym różem oraz niby proste butelki w królewskich kolorach z charakterystycznymi akcenatmi filmowymi - myślę, że nawet słaba jakoś zdjęć nie jest w stanie tego zepsuć...


jak widzicie - żel jest nawet zaplombowany :)

Kosmetyki powinny znajdować się w pudełku z cytatem z filmu, ale moje znalazłam tylko w takim plastikowym "futerale" (nosz, brak mi słowa!). Było on jednak już tak porwany, że całość ledwo się trzymała, więc wylądował w koszu.



kosmetyki mają długą datę ważności
i tu

Kryształki znajdują się w pudełeczku i w worku strunowym, ale ich zapach czuć nawet przez folię - jest obłędny! To połaczenie frezji i mandarynki, ale dotąd nie miałam pojęcia, że coś może tak pachnieć  - tak wytwornie i elegancko, niczym górnopółkowe perfumy!
Już sobie wyobrażam kąpiel... 
Ale wróć!!!



Na koniec to przyjemne mam nadzieje i dla Was czyli chcę się podzielić łupem! Po komentarzach pod ostatnim postem zakupowym z SH żałowałam, że nie wzięłam więcej żeli, bo przecież mogłam je komuś sprezentować, dlatego teraz chcę to nadrobić. Jeśli nie przeszkadza Wam, że kosmetyki pochodzą z SH to zapraszam do zgłaszania się. 
Jestem zbyt pazerna, by oddać Wam wszystko, dlatego pomyślałam, żebyście wybrały jedną rzecz, którą chciałybyście otrzymać z tego zestawu i napiszcie o tym w komentarzu pod postem (wystarczy sama nazwa, bez uzasadniania ;)). Nie jest to typowe rozdanie, więc nie zależy mi na banerach itp., ale dobrze by było gdyby kosmetyk trafił w dobre ręce ;). Na komentarze macie czas do niedzieli. Co najmniej jedna osoba otrzyma wybrana rzecz, ale nie wykluczam dwóch laureatów ;)
I proszę, nie wybierajcie świeczki, bo ja ją sobie zaklepuję - Wy wybierajcie spośród kosmetyków :).


POWODZENIA :)

Fitomed, maseczka-peeling K+K korund i kwas mlekowy

Marka Fitomed już od jakiegoś czasu przewija się na blogach i tak się stało, że ja również miałam możliwość przetestowania jednego produktu a to za sprawą Rozmarzonej Skrzypaczki i wygranej w konkursie na jej blogu. Jako prezent-niespodziankę otrzymałam

maseczkę-peeling K+K
korund + kwas mlekowy (4%)


Info od producenta:



Cera mieszana i zanieczyszczona to ja, więc z radością sięgnęłam do środka i co się okazało? 

Produkt był tak napakowany w słoiczku, że aż się wylewał szczelinami i ciężko było na początku zdjąć zabezpieczenie (potem z kolei czuć było zgrzytanie przy odkręcaniu, bo drobiny dostały się w rowki w zakrętce). Konsystencja jest właśnie taka dość rzadka, ale maseczka nie spływała przez to z twarzy. W mlecznobiałej mazi wyraźnie czuć małe i ostre drobiny korundu. Od pierwszego powąchania nie polubiłam się z zapachem maseczki - dla mnie jest dość nieprzyjemny, bo kojarzy mi się z zapachem mokrych wkładek laktacyjnych... 

Maseczkę-peeling stosowałam zgodnie z zaleceniami i wskazówkami producenta dla cery mieszanej: nakładałam na twarz, czekałam chwilkę, masowałam i zmywałam. I od samego początku nie było to dla mojej twarzy przyjemne... Od razu po nałożeniu na twarz odczuwałam pieczenie, które utrzymywało się aż do zmycia maseczki - nie odbierałam tego jednak jako reakcję alergiczną, bo po zmyciu twarz nie była zaczerwieniona i nieprzyjemne uczucie bardzo szybko znikało. Po zabiegu twarz była odczuwalnie gładsza i taka bardziej śliska, nie zauważyłam przesuszenia, ale w sumie i tak zwykle dość szybko wklepuję krem, więc nawet nie dałam szansy na poczucie gdyby miało wystąpić.  Rozjaśnianie - usunięcie martwego naskórka w podświadomości od razu rozjaśnia mi twarz, ale w rzeczywistości dość trudno to zauważyć. Plamy po syfach mi się nie rozjaśniły a innych nie mam. Ciężko też odnieść mi się do działania przeciwzmarszczkowego - z pewnością żadna ze zmarszczek mi się nie spłyciła, ale czy stosowanie maseczki zapobiegłoby powstawaniu nowych? Nie wiem. 

Maseczka-peeling od chwili wyprodukowania jest przydatna 8 miesięcy, ale od otwarcia i pierwszego użycia już tylko 3 - dla jednych to plus dla innych minus. Ja z jednej strony trochę się bałam, że nie zdążę go zużyć i pół opakowania się zmarnuje, ale z drugiej cieszyłam się, że przynajmniej mam bata nad sobą i mobilizację, bo czas uciekał. Dzięki regularnemu stosowaniu można było zauważyć pewne zmiany na twarzy i wyrobiłam się w terminie. 


Skład:


Cena:
27 zł/50 ml

Dostępność:



Nie wiem czy polecić Wam ten produkt czy nie... Jeśli po opisie czujecie się skuszone to może warto, ale jeśli boicie się mocnego zdzierania to rzeczywiście lepiej zainwestować w coś łagodniejszego. Ja z chęcią sięgnę po inne kosmetyki firmy (szczególnie interesują mnie hydrolaty, glinki czy krem do twarzy), ale do tej maseczki już nie wrócę - przeszkadza mi głównie zapach i zbyt odczuwalne (agresywne) działanie.

Znacie firmę Fitomed? Co polecacie?

sobota, 18 stycznia 2014

So Fresh Trilogy czyli rzecz o mych trzech żelach pod prysznic Soraya

W poprzednim roku (ciężko mi się jeszcze do tego przyzwyczaić ;)) w okresie wakacyjnym Soraya wprowadziła na rynek ulepszone wersje swoich produktów w linii Piękne Ciało i Piękna Cera. Dzięki spotkaniom blogerskim miałam okazję najpierw posłuchać o nich, w trakcie słuchania powąchać i pomacać a potem przetestować w domowym zaciszu.  Mój dzisiejszy post będzie dotyczył ciała i trzech jakże smakowitych zapachów a na cerze skupię się niedługo.  To chyba drugi post na tym blogu poświęcony w całości żelom, bo jakoś nigdy wcześniej nie wpadłam na to, żeby pisać o tym oczywistym uczestniku mojej codziennej pielęgnacji. Nie wykluczam zmiany nawyków :)

Oto moje żele pod prysznic z linii Piękne Ciało So Fresh:



Owocowa energia pełna słońca
Czekoladowa euforia z pikantną nutą
Cytrusowe orzeźwienie z nutą słodyczy


Niewątpliwym zwycięzcą według moich nozdrzy została nieobecna tu Malinowa Obsesja - stwierdzam to jednak tylko na podstawie tego, co miałam okazje poczuć kilka razy podczas spotkań.  Z otrzymanych przeze mnie zapachów także jestem zadowolona, więc zapraszam na krótki przegląd: kolejność nieprzypadkowa - tak właśnie układają się moje typy:




Part One - Owocowa energia pełna słońca czyli Sunny Peach

Happy Skin Formula




Zdecydowany faworyt! Żel pachnie przesłodko, kojarzy mi się trochę z zapachem napoju Ptyś (czy ktoś go jeszcze pamięta?). Najbardziej czuję brzoskwinię, reszta owoców jest dla mnie obecna tylko w nazwie - nie mam aż tak wyczulonego nosa. Czy działa energetyzująco? Nie wiem, ale przyjemnie sie go używa, więc od razu humor jest dobry.



Part Two - Cytrusowe orzeźwienie z nutą słodyczy czyli Lemon Twist

Wake-Up Formula




Także przyjemny, cytrusowy zapach, ale czasem zalatywało mi jakimś syropem na kaszel, który pachniał cudnie a smakował ohydnie, więc wywoływał momentami okropne wspomnienia. Cytrusy są znane z właściwości pobudzających, ale ja jakoś nie umiem się w tej kwestii jednoznacznie określić - mnie prysznic tak czy inaczej pobudza :). Wanilia faktycznie delikatnie osładza i przełamuje cytrynową kwasotę, której spodziewamy sie po nazwie.



Part Three - Czekoladowa euforia z pikantną nutą czyli Chocolate Kiss

Pleasure Time Formula




Mimo tego, że zapach brzmi niezwykle smakowicie to używanie tego żelu sprawia mi najwięcej trudności. Czekolada to czekolada, może być z dodatkiem pomarańczy czy innego owocu, ale pieprz afrykański! Tak się na tym skupiłam, że faktycznie wyczuwam tu pikantną nutę, która dla mnie absolutnie nie jest przyjemna i nie relaksuje... Podczas używania skupiam się tylko na tym, aby jak najszybciej wyjść spod prysznica.  Zauważyłam kiedyś, że w wodach perfumowanych pieprz w nucie strasznie mnie drażni, dlatego staram się go unikać. Dobrze, że żel nie pachnie tak długo jak woda, więc jakoś dam radę go wykończyć. 



***

Wszystkie żele znajdują się w takich samych różowych butelkach ozdobionych srebrnymi, błyszczącymi serduszkami - opakowanie w 100% kobiece :). Dodatkowo zamknięcie przypominające oszlifowany diament i opływowy kształt butelki z pewnością przykują uwagę płci pięknej. Podczas używania dojdzie jednak do weryfikacji tych udziwnień i okaże się, że butelka, dzięki temu wcięciu w talii rzeczywiście idealnie mieści się w dłoni i nie wypada z niej nawet gdy jest mokra, ale za to diamencik to taki mały przeszkadzacz - przez niego nie da rady postawić butelki do góry nogami. Chyba, że podpierając innymi butelkami. 



Konsystencja również jest taka sama w każdej wersji - gęsta i kremowa, niespływająca z dłoni. 
Różnią się jedynie kolorem. Zapomniałam o fotce, ale każdy z nich ma kolor swojej przewodniej nuty, z tym że trochę rozbielonej: cytrynowy jest jasnożółty, czekoladowy - jasnobrązowy a brzoskwioniowy - jasnopomarańczowy. Dzięki sporej pojemności (300 ml) żele są niezwykle wydajne.


Cena:
ok. 11 zł/300 ml

Dostępność:
drogerie kosmetyczne




W swojej cielesnej kolekcji mam jeszcze brzoskwiniowy balsam do ciała 3 w 1: ujędrnienie, nawilżenie, wygładzenie a czekoladowy balsam wylądował u siostry - wielkiej amatorki tej nuty w kosmetykach. Być może pojawi się recenzja a jak nie to z pewnością wspomnę o nich co nieco przy okazji denka. 
Polecam Wam te żele, bo świetnie spełniają swą rolę czyli oczyszczają (nie wysuszając jednocześnie) a przy tym każdy powinien znaleźć zapach dla siebie. Ja wiem, że niebawem muszę się rozejrzeć za Malinową Obsesją, bo mam na jej punkcie obsesję i aż mnie nosi ;)


Znacie żele So Fresh Soraya? Które (oprócz malinowego ;)) najbardziej przypadły Wam do gustu?

czwartek, 16 stycznia 2014

Avon, Magix zaawansowany podkład matująco-wygładzający SPF 15

Zacznę od tego, że nie miałam pojęcia, że wywołam takie zamieszanie swoim ostatnim postem o zakupionych żelach TBS w sh :) Teraz już wiem i zapamiętam na przyszłość, że jak jest coś fajnego to mam brać wszystko (nie patrząc na rozsądek), bo w razie czego chętnie coś przygarniecie. Od siostry też mi się oberwało jak zobaczyła posta ;)

Przechodząc do sedna, w grudniowym denku zapowiedziałam Wam recenzję podkładu, do którego przekonałam się dopiero za drugim podejściem. Za pierwszym razem nałożyłam go na twarz za dużo, więc zawiodłam się niamal pod każdym względem i w efekcie od razu wylądował na samym dnie kosmetyczki.
Drugie podejście, które miało miejsce w okresie wakacyjnym, przyniosło już raczej pełne uwielbienie: podkład podpasował mi zarówno odcieniem, jak i kryciem czy efektem matowienia. Ale o tym więcej za chwilę...



Info od producenta:
Zawiera ekskluzywny Bio-Brightex Complex 
stworzony w celu wyrównania kolorytu i przebarwień. 
4 efekty w 1:
* promienna cera,
* niewidoczne pory,
* wygładzone zmarszczki,
* brak nieestetycznego świecenia. 


Podkład znajduje się w tubce wykonanej z miękkiego plastiku. Kolorystyka charakterystyczna dla większości podkladów avonowych: beż + czerń. Tu mamy jeszcze srebrne, opalizujące napisy.
Najlepiej trzymać go stojącego w kosmetyczce na czarnym zamknięciu, bo bez podparcia będzie się wywracał a taka pozycja sprzyja spływaniu produktu po ściankach opakowania. Jego ubytek możemy kontrolować jedynie mniej więcej po wadze lub pod światło.

Kiedyś był w ofercie zwykły podkład matująco-wygładzający, coś mi świta, że go miałam, ale nie pamiętam co i jak (ach! już wiem! tamten w tubce się rozwarstwiał i często wypływała z otworu woda i trzeba było wstrząsać tubką przed użyciem). Ten przez słowo advanced w nazwie jest niby udoskonaloną wersją poprzednika. 


Dlaczego go lubię? Czyli plusy:
+ odcień jest idealny dla mnie! Ani zbyt żółty, ani zbyt różowy - cudo!;
+ nie ciemnieje na twarzy w ciągu dnia;
+ bardzo dobrze matuje choć nie jest to taki typowy tępy mat;
+ kryje w stopniu zadowalającym - przy moimi stanie twarzy powiedziałabym, że to krycie średnie w stronę wysokiego;
+ jest bardzo wydajny;
+ nie zapycha;
+ nie przesusza i nie podkreśla suchych skórek;



Co mi w nim przeszkadza? Czyli minusy:
- podkład ma dość dziwny zapach i czuć go na twarzy jeszcze chwilę po rozprowadzeniu a potem albo zanika albo się przyzwyczajamy;
- jeśli wklepiemy go zbyt blisko oka to opary zapachowe (albo nie mam pojęcia co) czasami podrażniają i powodują łzawienie;
- jeśli użyjemy go na krem nie matujący (lub cokolwiek, co powoduje błyszczenie twarzy) to bardzo ciężko go dobrze rozprowadzić - podkład się ślizga i robią się brzydkie smugi;



Ja posiadałam odcień Nude. Na zdjęciu pierwszy od lewej.
Porównanie z innymi:

 
1. Magix, Nude
2. Mariza, podkład balansujący Porcelain
3. Soraya, krem BB


Cena:
ok. 30 zł w promocji (cena katalogowa: 38,00 zł; mi udało się go dorwać na wyprzedaży za 17 zł)

Dostępność:
konsultantki Avon (mam przeciek, że za parę tygodni podkład pojawi się po raz ostatni chyba w katalogu 4/2014, więc jeśli go znacie i lubicie albo macie ochotę poznać to przypilnujcie, bo potem może być ciężko).

Skład:
Niestety, ale nie mam fotki ze składem ponieważ znajduje się on na tekturowym opakowaniu a to wyrzuciłam od razu...

Podsumowując, podkład, choć nie idealny pod każdym względem, okazał się być najlepszym avonowym podkładem z używanych do tej pory przeze mnie i mam ochotę na kolejną tubkę (a najlepiej ze 2 na zapas skoro go wycofują). Zdeklasował nawet wycofany już dawno Ideal Shade (też w odcieniu Nude, ale jednak ciemniejszym niż ten). Niemniej jednak, poszukiwania idealnego podkładu trwają nadal ;)
A Wy już znalazłyście?