Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Spotkanie w Chełmie z okazji Dnia Blogera

Dziś mamy Międzynarodowy Dzień Blogera, więc z tej okazji pokażę Wam jak ja świętowałam, choć jeszcze w sobotę. Właśnie tego dnia spotkałyśmy się w kameralnym gronie 6 blogerek w chełmskiej Strzesze u Wojciecha.



Oto uczestniczki:
Klaudia* http://czarnulkaablog.blogspot.com/
Marta* http://kiciamakeupart.blogspot.com/
Agnieszka http://kolorowyswiatkobiety.blogspot.com/
Magda http://mazgoo.blogspot.com/
Monika http://candymona.blogspot.com/
i ja :)
* organizatorki zamieszania ;)



Spotkanie zaczęłyśmy od strawy dla ciała, gdzie prym wiódł czosnek ;). Było smakowicie a w trakcie gadałyśmy o wszystkim - tyle porad, ciekawostek, że miałam ochotę wyciągnąć notes i zapisywać! Każdy, kto choć raz był na takim spotkaniu, wie, jak szybko mija czas w taki miłym gronie przy poruszaniu tylu ciekawych tematów. W międzyczasie Klaudia zaczęła rozdawać nam prezenty od sponsorów ;)

A było tego sporo, sami spójrzcie

Marta

Monika

Agnieszka

Magda i Monika

Marta i ja


paznokciowe naklejki i piękne paznokcie

słodkie lizaki

aż chciałoby się zanucić "Brunetki, blondynki..." ♪ ♫

ustawka przy automatach

i takie niespodziewane na koniec

Dziękuję dziewczynom za zaproszenie i umożliwienie spędzenia tej ostatniej wakacyjnej soboty w rozgadanym, babskim gronie. Bardzo miło było poznać trzy nowe twarze, znane mi do tej pory tylko w świecie wirtualnym. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze wiele razy, nawet bez tak fajnej okazji.
Niebawem zaprezentuję Wam upominki od firm a tymczasem wracam do Camilli ;).

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Książki lipca

Lipiec bardzo sprzyjał czytaniu - dziecko na wakacjach, w pracy mniej pracy, stąd aż dwa stosiki. Cały miesiąc nosiłam się też z zamiarem skoczenia gdzieś nad wodę z książką, ale się nie udało, więc wszystkie pozycje są kanapowe ;)
Zapraszam!






1. Hakan NESSER "Człowiek bez psa"

Pierwsze spotkanie z tym autorem i sądzę, że nie ostatnie, choć książka długo się rozkręcała. Początkowo jest to opowieść bardziej obyczajowa niż kryminał, ale potem pojawia się i wątek kryminalny a inspektor Barbarotti to chyba najfajniejszy z bohaterów, takie prawdziwy, dający się polubić. Rozwiązanie zagadki tajemniczego zniknięcia dwóch członków (w szerszym pojęciu) rodziny Hermanssonów jest głupawe, ale historia wciąga i przynajmniej w połowie (zniknięcie Roberta) można się domyślić kto jest winien. Dobra powieść dla fanów szwedzkich kryminałów, dla mnie umilacz w oczekiwaniu na kolejny, dostępny w bibliotece tom Camilli Lackberg.


2. Matthew PEARL "Klub Dantego

Świetna powieść! Zaczytałam się w niej bez reszty i od razu na liście "must read" znalazły się kolejne pozycje autora. Trafiamy do XIX-wiecznej Ameryki, gdzie dziwne morderstwa okazują się nie być całkiem przypadkowe. Ich tajemnicę próbuje rozwiązać rzeczony klub Dantego, którego członkami są ówcześni literaci pracujący nad przekładem włoskiego dzieła na języka angielski - Henry Longfellow, James Russell Lowell, Oliver Wendell Holmes, James T. Fields (pojawia się także bardziej mi znany Emerson).
Trudno samemu ocenić co jest historią a co jedynie fikcją literacką (oczywiście można zagłębić temat), ale szczerze polecam nie tylko fanom literatury klasycznej - podczas czytania myślałam nawet, że to ciekawa pozycja dla licealistów, którzy aktualnie omawiają "Boską komedię", bo to po części próba jej interpretacji, dla mnie sporo wyjaśniająca. POLECAM zdecydowanie :)


3. Paullina SIMONS "Tatiana i Aleksander"

Kontynuacja "Jeźdźca miedzianego".
Tatiana po ucieczce do Ameryki próbuje sobie ułożyć życie, jednak pewne znaki nie pozwalają jej zapomnieć o Aleksandrze, więc zostawia dziecko i wyrusza do Europy na poszukiwania męża. Dość liche dla mnie były te poszlaki, które skłoniły ją do opuszczenia bezpiecznej kryjówki, ale, wiedząc, że ma rację, bardzo dopingowałam i czytałam z wypiekami na twarzy roniąc przy tym morze łez. Sporo tu powtórzeń z "Jeźdźca miedzianego", ale pojawiają się również dość istotne rozwinięcia niektórych kwestii z poprzedniego tomu.
Również polecam.



4. John GREEN "Gwiazd naszych wina"

Musiałam sprawdzić o co tyle szumu. Książka, choć traktuje o dość bolesnych sprawach, jest dość lekka w czytaniu (chyba, ze ja za mało się wczułam, ale nie lubię tego typu literatury). Pogodzona ze swoim losem Hazel i niezwykle pogodny Augustus to duet, który stawia czoła przeciwnościom losu i stara się z umykającego życia wyszarpać jak najwięcej. Myślę, że nie muszę polecać, bo chyba wszyscy już to przeczytali ;)
Przy zdawaniu pani bibliotekarka zapytała mnie nawet czy książka nadaje się dla młodzieży, czy są tam "momenty" ;).



5. Małgorzata KALICIŃSKA i Basia GRABOWSKA "Irena"

Książka od dawna była na mojej liście i w końcu ją dorwałam! Choć to powieść taka na pozór lekka to dopatrzyłam się w niej sporo prawd uniwersalnych, które niby banalne, oczywiste, to jednak trudne do wcielenia na co dzień (i, podobnie jak przy opisywanej kiedyś "Zaginionej dziewczynie" G. Flynn, nie mam tu na myśli głównego problemu czyli w tym przypadku konfliktu pokoleń i toksycznej miłości). Spotykają się tu trzy pokolenia kobiet: tytułowa Irena ("babcia"), Dorota (mama) i Jagna (córka) - każda ma swoje racje, ale najmądrzejsza zawsze okazuje się ta najstarsza, doświadczona (skądinąd bardzo pozytywna postać). Polecam.


6. Virginia C. ANDREWS "Ogród cieni"

Zamknęłam tą pozycją serię o rodzinie Dollangangerów (w końcu! ;))
Nie wiem co mają w sobie serie tej autorki, że tak przyciągają (zaczęłam już kolejną), bo same książki, historie bohaterów bardzo mnie wkurzają. Wiadomo, inne czasy, więc łatwiej/trzeba było się podporządkować, zacisnąć zęby i wegetować niż/a nie walczyć o spokój i godne życie. Tu mamy podróż retrospekcyjną - poznajemy historię Olivii, babci z "Kwiatów na poddaszu" (a jednocześnie całej rodziny), dowiadujemy się dlaczego stała się taką właśnie zgorzkniałą kobietą. Akcja kończy się niemal tam, gdzie zaczyna cała seria czyli koło się zamyka. Można sobie darować, bo sporo tu powtórzeń z poprzednich tomów, ale aby domknąć temat, trzeba przebrnąć i przez to.



7. Paullina SIMONS "Ogród Letni"

Ostatnia część trylogii. Kolejne grubaśne tomiszcze, które znika w oczach. Tatiana i Aleksander próbują sobie ułożyć życie w bezpiecznej (???) Ameryce a jako przerywniki mamy tym razem "obrazki" z dzieciństwa/młodości Tatiany. Para z synem ciągle zmienia miejsce zamieszkania w obawie, że przeszłość ich dogoni, aż w końcu muszą się zmierzyć z tym, od czego uciekali. Czy życie, zwykła codzienność z dala od wojny będzie dla nich łatwiejsze? Czy miłość przetrwa wszystko? Czy da się normalnie funkcjonować mając tak tragiczne wspomnienia?
Kto zaczął trylogię, musi ją skończyć, więc polecam.



8. Iwona CZARKOWSKA "Słomiana wdowa"

To zdecydowanie najgorsza/najsłabsza pozycja lipcowego stosiku... Polecona przez bibliotekarkę okazała się być może nawet miernotą roku!
Dopiero gdzieś w połowie poczucie humoru autorki zaczęło mnie bawić (momentami) a akcja jako tako wciągać, bo wcześniej kilka razy odkładałam ją już na półkę. "Zakręcona" agentka nieruchomości, główna (anty)bohaterka, zostaje słomianą wdową jak jej mąż wyjeżdża do pracy za granicę. Chujowa Pani Domu przy Zuzannie to pikuś! Ta ma problemy z ogarnięciem najprostszych rzeczy, ciągle się spóźnia, o czymś zapomina, coś gubi - totalna ofiara losu, ale jednak wszystkich to bawi. Jeśli macie ochotę na konkretny odmóżdżacz to sięgnijcie, ja nie polecam.



9. Magdalena SAMOZWANIEC "Tylko dla kobiet"

Zbiór felietonów o kobietach dla kobiet, mimo, że wydany ponad pół wieku temu, jest uniwersalny, bo zawiera w sobie zabawne spostrzeżenia i trafne sugestie - słowem czyta się błyskawicznie. Widziałam jeszcze "Tylko dla dziewcząt", ale nie wiem czy nie jestem za stara ;).
Zanotowałam sobie kilka najfajniejszych tytułów: Coś niecoś o lodowni - o kochaniu na chłodno, z rozsądkiem, Mój mąż i w temacie Przyjaciele męża - o idealizowaniu i dobrym wyborze przyjaciół (aby byli żonaci), Łazienka i Tajemnica zdrowia - o porządku i lenistwie, Przez wróżki zaklęte - tu z kolei o nieporządku i braku dbałości o siebie, "Jajanie" i Nie dręcz sobą innych - te chyba najbardziej odniosłam do siebie, bo często łapię się na zbytnim skupianiu na sobie uwagi podczas spotkań z koleżankami... Warto sięgnąć!



A co do wyzwania? Tym razem aż 4 pozycje - zostało mi już tylko 12, ale teraz już będzie trudniej, bo muszę specjalnie szukać książek, które będą pasowały.

* wydana w roku moich narodzin - "Ogród cieni"
* co najmniej dwóch autorów - "Irena"
* poradnik - "Tylko dla kobiet"
* akcja dzieje się podczas wojny - "Tatiana i Aleksander"
(dwie ostatnie pozycje podchodzą też pod "imię w tytule", ale akurat przypisałam je do innych podpunktów a na imię z pewnością jeszcze trafię)


Udało Wam się w wakacje przeczytać coś godnego polecenia? Z chęcią zanotuję :)

piątek, 21 sierpnia 2015

Niespełniona miłość czyli lakier Romeo and Juliet od Indigo oraz mała Frankie

Po kościach czuć już jesiennym chłodem, głównie wieczorami, ale i w dzień (wczoraj, łażąc po mieście  w szortach i topie, miałam aż gęsią skórkę!) a u mnie na paznokciach dalej lato. Choć może nie w takim wydaniu jakie lubię, ale zawsze.

Lakier Indigo Romeo and Juliet otrzymałam w majowym ShinyBoxie i od razu okrzyknęłam go faworytem. Jak się za chwile okaże, trochę na wyrost, ale odcień rozkochał mnie w sobie już od pierwszego ujrzenia - wiedziałam, że z jakości będę raczej zadowolona a ten malinowy odcień nie mógł mi się lepiej trafić. Drugi odcień wrzucany losowo do pudełek, Parlez-vous francais?, był według mnie za blisko czerwieni, choć teraz po opisie na stronie wnioskuję, że może spodobałby mi się bardziej (intensywna czerwień z odrobiną różu). Ale przejdźmy do rzeczy

Oto Frankie* i Romeo z Juliet

Zacznę jednak od tego, czego się spodziewałam... Nie widać tego na zdjęciu i pewnie zaraz weźmiecie mnie za wariatkę, ale w butelce ten kolor wygląda właśnie na malinowy, taki ciemno koralowy, no może trochę rozbieloną czerwień. Podobnie prezentuje się na stronie producenta (ale tam z kolei chyba wszystkie odcienie są zbyt rozbielone)
źródło

A oto co otrzymujemy na paznokciu (teraz doczytałam na stronie, że to romantyczna czerwień)

Za pierwszym malowaniem nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Spotykałam się z tym, że kolor lakieru w butelce różnił się od tego prezentowanego w katalogu czy na zdjęciu, ale nigdy nie widziałam takiej różnicy pomiędzy tym jak wygląda w butelce a jak na paznokciu!

Na tym zdjęciu chyba byłam najbliżej uchwycenia koloru, choć tu z kolei mało widać. Nie wiem o co chodzi, ale nacykałam tyle zdjęć i na wszystkich jest ok, bez kitu! Zaraz pomyślicie, że to chyba ja mam jakieś zwidy... Jak ktoś lubi czerwienie to lakier jest idealny, ja wolę wszystkie z domieszką różu

Pędzelek jest dość szeroki, więc bardzo wygodnie operuje się nim na paznokciu. Na środkowym paznokciu lakier rozlał mi się na skórki, bo nabrałam go trochę za dużo i odrobina spłynęła mi poza płytkę, ale poza tą wpadką lakier nie jest problematyczny.


Lakiery Indigo są znane z tego, że są bardzo dobrze napigmentowane (mam jeszcze Electric Ice Tea i potwierdzam) i już jedna warstwa ładnie się prezentuje i nie robi prześwitów. Na kolejnych zdjęciach są już dwie warstwy, bo jednak to podbija kolor i przedłuża trwałość, która dochodzi do 4-5 dni (ja nie używam utwardzaczy a dość mocno eksploatuję dłonie na co dzień, więc to dobry wynik)




Dostępność:
internet lub sklepy

Cena:
jest widoczna chyba po zalogowaniu na stronie, ale gdzieś mi się obiło o oczy i pamiętam, że ok. 16 zł/10 ml


* Frankie - lala kupiona wczoraj w sh



Podoba Wam się ten odcień? Znacie lakiery Indigo?

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

AliExpress - zacznijmy od głów...

Zakupy na chińskim allegro stały się ostatnio bardzo popularne. Przyznam się, że z zazdrością oglądałam wpisy ukazujące Wasze wybory, ale sama bałam się spróbować. Początkowo myślałam, że to bardzo skomplikowane i nie ogarnę choćby płatności, ale postanowiłam zaryzykować. Przy pierwszych zakupach okazało się, że bez problemu można płacić z normalnego, polskiego konta (przelewy24) - wszystko samo się przelicza i wystarczy tylko zaakceptować.

Nie będę robiła instruktażu, bo można to znaleźć w sieci, wszystko jest tam dokładnie opisane.
Po utworzeniu konta reszta jest intuicyjna - wystarczy tylko jako tako rozumieć angielski i można zacząć szaleć. Warto pamiętać, aby wybierać darmową dostawę (można to zaznaczyć przy filtrowaniu ofert).

Na pierwszy raz wybrałam tylko jedną kategorię - akcesoria na głowę - i spędziłam tam kilka godzin. Moim głównym kryterium było "tanio i potrzebnie". Oto co mnie skusiło:


Zamówienie złożyłam 24 lipca i już następnego dnia większość rzeczy została wysłana. Pierwsze paczuszki zaczęły przychodzić na początku sierpnia a dziś odebrałam ostatnią z nich, więc jak widzicie nie minął nawet miesiąc.
Teraz pokażę Wam wszystko po kolei.

* cienkie czapki na jesień - ciemna (ok. 6 zł) i jasna wielofunkcyjna (ok. 8 zł)
kolorów się boję, więc wybierałam takie bezpieczne, które będą pasować do moich włosów


 * gumki - czarna (ok. 0,90 zł) i granatowa (ok. 0,30 zł)
ładnie prezentują się na koczku

* sprężynki - różowa (ok. 0,80 zł) i żółta (ok. 0,50 zł)
różowa bardzo dobrze trzyma koczka-ślimaczka i się nie odkształca po całym dniu a żółta wygląda dość delikatnie, więc jeszcze ją oszczędzam ;)
 


* dziwadła do upinania - czarna gąbka (ok. 1 zł) i komplet (ok. 4 zł)
latem moja szyja nie znosi rozpuszczonych włosów, więc na różne sposoby (żeby nie było nudno) muszę upinać je w górze, ale z tym czymś, mimo, że są instrukcje, jakoś mi nie wychodzi...
 


Pierwsze koty za płoty! Cieszę się, że zaryzykowałam, bo produkty spełniają moje oczekiwania (w chińskim markecie musiałabym za to zapłacić więcej) a termin realizacji zamówień nie był tak długi jak się tego obawiałam. I muszę Wam powiedzieć, że jak zaczęły spływać pierwsze paczuszki to zajrzałam do kolejnej kategorii (paznokcie) a potem kolejnej (twarz) i nie mogę się doczekać następnych przesyłek :). Nie wiem tylko czy odważę się eksplorować kategorię ciuchy czy obuwie - jak u Was było z rozmiarami?

Co myślicie o moich chińskich zakupach? Kuszą Was czasem?

sobota, 15 sierpnia 2015

Ziaja, Liście manuka: pasta do oczyszczania twarzy i reduktor zmian potrądzikowych

Ostatnimi produktami z Ziajowej serii Liście manuka, na które się skusiłam i teraz pora o nich wspomnieć, są pasta i reduktor. O pierwszej dużo i głośno w blogosferze, w większości są to głosy pozytywne, natomiast o reduktorze zbytnio nie można poczytać. Jeśli jesteście ciekawe co myślę o tym duecie to zapraszam do lektury.
Krem na dzień i na noc opisywałam tutaj a oba żele tu.

pasta do głębokiego oczyszczania twarzy przeciw zaskórnikom
reduktor zmian potrądzikowych

Zacznę od pasty. 
W białej, plastikowej tubce z otwieraniem typu 'klik' mieści się 75 ml produktu. Ubytek można kontrolować pod światło a tubka jest miękka do przecięcia, więc pastę można zużyć do samego końca. 
W środku znajduje się biała pasta z zielonymi drobinkami. Pachnie bardzo przyjemnie - tak świeżo, orzeźwiająco. Już niewielka ilość produktu wystarcza na pokrycie całej twarzy, więc wpływa to dobrze na wydajność. Nie jest to tak ostry peeling jak uwielbiany dawniej przeze mnie peeling Clearskin, nie czuć także tak mocnego chłodzenia, ale polubiłam tę pastę właśnie za to, że jest od niego o wiele delikatniejsza i dzięki temu można używać jej częściej. Używałam jej zgodnie z instrukcją na opakowaniu, ale czytałam, że dziewczyny zostawiają ją jeszcze na chwilę na twarzy w formie maseczki i przy kolejnym opakowaniu mam zamiar tego spróbować. Efekt jaki uzyskujemy po zabiegu to czysta i odświeżona twarz, przyjemnie gładka, nie ściągnięta i nie przesuszona. Produkt nie podrażnia zmian wypryskowych, nie powoduje zaczerwienienia na twarzy, ale zaskórniki niestety nie zniknęły. Jeśli zatem liczycie, że ta pasta pomoże pozbyć się tego problemu to lepiej darować sobie zakup - ja mam już kolejne opakowanie, bo bardzo polubiłam zapach oraz taką formę peelingowania przed maseczkami.


Cena:
8,99 zł/75 ml (na początku szału na serię w małym sklepiku, kolejną tubkę w rossmannowej promocji kupiłam sporo taniej)

Skład i info o produkcie:


Teraz reduktor.
To z kolei maluszek, bo w tej mini tubeczce mieści się 15 ml preparatu o lekko żelowej konsystencji. Tubka jest odkręcana i ma precyzyjny aplikator, jednak patrząc na znikome działanie tego produktu, na dłuższą metę jest to minus. Zapach jest niewyczuwalny podczas używania, czuć go trochę w opakowaniu po jego rozcięciu.
Początkowo stosowałam zgodnie z instrukcją czyli odrobinę wklepywałam na wszelkie zmiany na twarzy, ale wtedy miałam ich dużo i była to męcząca czynność. Jak zauważyłam, że reduktor jest mojej twarzy obojętny tzn. ani nie pomaga, ani nie szkodzi to zaczęłam większą ilością smarować całą twarz. I wówczas również nic się nie poprawiło, ale przynajmniej opróżniłam tubkę...
Reduktor był chyba najdroższy ze wszystkich produktów na które się skusiłam i sporo sobie po nim obiecywałam a wyszło podobnie jak z kremami czyli nico - dalej zanieczyszczone moje lico...


Skład znajduje się na kartoniku, ale ten gdzieś mi się zapodział...

Cena:
7,89 zł/15 ml (w aptece Gemini, stacjonarnie widziałam go za ok. 12 zł)


Podsumowując całą serię to u mnie wyszło fifty-fifty ---> połowa spisuje się dobrze, druga połowa niekoniecznie. Jednak z tego co widziałam/czytałam zdania są bardzo podzielone i te produkty, które u mnie się nie spisały dla innych były w porządku i na odwrót - moje hity nie sprawdzały się u innych. Całe szczęście, że nie są to drogie kosmetyki, więc każdy może zainwestować i samemu wyrobić sobie opinię. Ja z pewnością wrócę do obu żeli i pasty. 


Byłyście w stanie oprzeć się szałowi na tę serię? Jak Wasze odczucia? Znalazłyście perełkę?