Oto zbiorowa fotka moich bubli
*tusz do rzęs Deep Carbon Black, Long and Curl, Virtual;
* konturówka Storm, Avon;
* krem modelujący do włosów, Goldwell;
* cukrowy peeling do ciała, The Body Shop;
* woda perfumowana Incandessence Flame, Avon;
* bloker, Ziaja.
Zacznę po kolei i wyjaśnię Wam, co nie pasuje mi w tych produktach.
Tusz do rzęs już po nazwie brzmi bardzo obiecująco. Opory miałam jedynie przed samą firmą, bo prawdę mówiąc nie trafiłam jeszcze na ich dobry kosmetyk. I tak było tym razem. Tusz faktycznie ładnie podkreśla rzęsy, jest mokry, nie osypuje ani nie rozmazuje się w ciągu dnia, szczoteczka wygodna w użyciu, więc brzmi jak ideał. Problem zaczyna się jednak z tym Deep Carbon Black... Faktycznie ta czerń jest bardzo głęboka, ale tak głęboka, że ciężko ją zmyć. Musiałam zużyć do tego kilku wacików a i tak potem przez parę godzin wyciągałam jeszcze czarne farfocle z kącików oczu. Grr!!! Dla mnie to gra nie warta świeczki, więc więcej nie nałożę go na moje rzęsy!
O konturówce pisałam już tutaj. W katalogu opisana jest jako "kwadratowa", co oznacza, że można nią uzyskać grubą lub cienką kreskę, w zależności od stopnia nachylenia względem powieki (w praktyce wiadomo, że i tak wyjdzie jak wyjdzie). Problem leży w jej twardości. Otóż jest tak twarda, że 2 razy ją złamałam a za każdym razem podczas robienia kresek aż się boję, że poranię sobie powieki. Na dłoni sunie bardzo ładnie, ale na powiekach mam wrażenie jakbym próbowała narysować sobie kreskę niezastruganą kredką! Masakra! Bardzo podoba mi się jej kolor oraz to, że jest trwała i nie odbija mi się na powiece nawet bez użycia bazy pod cienie, dlatego zużyję ją (na szczęście już się zbliżam!), ale nie kupię więcej i zdecydowanie odradzam.
Krem modelujący trafił do mnie chyba w Shiny Boxie. Początkowo przeleżał na półce, ale mam problem z puszącymi się włosami, więc ciągle szukam czegoś do ich wygładzenia. Poza tym, fajnie je czasem ujarzmić, żeby nie wyłaziły z koczka i nie sterczały przez cały dzień jak aureola. Padło na ten krem i, o ile rzeczywiście wygładza i ujarzmia pojedyncze włosy czy całe pasma, to strasznie lepi się na dłoniach już podczas nakładania na włosy. Czuję jakbym nakładała na głowę jakiś klej, który w dodatku cały czas czuć na włosach (nawet po kilku godzinach!). Zauważyłam też, że ma tendencję do zbierania drobin kurzu z powietrza, więc po pracy wyglądam jakbym przed chwilą zeszła ze strychu... Na szczęście to tylko 20 ml, ale pełnowymiarowy produkt (75 ml) w cenie ok. 40 zł? No Way!
Peeling do ciała kupiłam w sh, za symboliczną kwotę i cieszę się, ze miałam okazję go poznać, bo dzięki temu wiem, że w balsamy tej firmy mogę inwestować, ale od peelingów lepiej trzymać się z daleka. Przeznaczony jest co prawda do bardzo suchej skóry i może dla takich osób będzie ok, ja mam normalną i jedyne czego nie toleruję w peelingach cukrowych czy solnych to zalepiania skóry paskudną mazią! W tym wypadku to shea, które ma odpowiadać za nawilżenie, ale dla mnie nie różni się niczym od tych tanich i kiepskich parafinowych zalepiaczy! Zużyję jakoś na nogi, ale zwykle takie paskudy zużywam do peelingowania dłoni zimą, dopóki się nie przeterminują (aktualnie mam 2 takie buble: cukrowy Ekoa i solny Mariza). Niniejszym dalej twierdzę, że najlepszym na świecie cukrowym peelingiem jest ten malinowy od Tso Moriri ♥ ♥ ♥
Woda to wariacja na temat klasycznej wersji Incandessence. W katalogu zapach bardzo mi się podobał, jednak na żywo jest o wiele gorzej. Inaczej wyobrażam sobie czerwone zapachy, ten jest duszący, męczący, totalnie inny od tego, co czułam na kartce. Zużywam z zamkniętym nosem i powoli kończę! :)
Bloker użyłam dwa razy. Za każdym razem towarzyszyło mi przeokropne swędzenie pach (czytałam, że tak może być), myślałam, że je sobie rozdrapie do krwi, bo niestety nie mogłam się powstrzymać. Aluminium na drugim miejscu w składzie, więc nie mam zamiaru tak cierpieć. Niebawem wyląduje w koszu.
A może u Was coś z wymienionych przeze mnie produktów spisało się lepiej i macie odmienne wrażenia? Jestem bardzo ciekawa :)